Outward - recenzja

Outward /materiały prasowe

​Gdy usłyszałem o Outward, na mojej twarzy momentalnie pojawiły się wypieki. RPG w oldschoolowym stylu, ogromny jak Skyrim, trudny jak Dark Souls, a do tego z trybem kanapowego co-opa? "Biorę w ciemno" - pomyślałem.

Jednak gdybym ostatecznie nie otrzymał kopii recenzenckiej Outward i musiał za niego zapłacić, zacząłbym się zastanawiać nad zwrotem pieniędzy. Nie zrozumcie mnie źle - nie jest to gra zła, ale zderzenie ambicji z wykonaniem okazało się w jej przypadku wyjątkowo bolesne. Czytając o niej przed premierą, miałem w głowie wyobrażenie olbrzymiej, niesamowitej przygody, najeżonej ciekawymi questami, oryginalnymi lokacjami i emocjonującymi potyczkami. Wyobrażenie, które przepadło po kilku godzinach, kiedy to zorientowałem się, że Outward jest zwyczajnie przeciętnym "erpegiem".

Reklama

Outward rozpoczyna się od kreatora, za pomocą którego tworzymy swoją postać. Co prawda, daje on sporo możliwości, ale koniec końców trudno osiągnąć w nim pożądany rezultat. Chodzi o to, że jak bardzo bym się nie starał, nie potrafiłem opracować bohatera, którego wygląd by mnie zadowolił. Być może to wina kreatora, a być może nie najlepszej oprawy graficznej. No, ale mniejsza z tym. Wyruszmy wreszcie po przygodę.

Na samym początku historii opowiedzianej w Outward dochodzi do katastrofy statku, którym nasz bohater wracał z wielkiej, zakończonej sukcesem wyprawy. Podczas sztormu zostaje on roztrzaskany na drobne deseczki (statek, nie bohater). Protagonista jakimś cudem unika jednak śmierci i budzi się na plaży, w zupełnie nieznanym mu miejscu. Żyje, ale nie dość, że stracił wszystkie zdobyte skarby i nie ma za co kupić nawet suchej bułki, to jeszcze musi w ciągu kilku dni zapłacić karę nałożoną na jego ród. Jeśli tego nie zrobi, straci również swój dom.

Początek, jakich wiele, ale mimo to na tym etapie miałem jeszcze nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Już wkrótce przekonałem się, że niekoniecznie. Wystarczyło, że opuściłem pierwszą dużą lokację i wyruszyłem w świat, gdzie czekały na mnie walki do stoczenia. Spodziewałem się po nich emocji rodem z Dark Souls (autorzy otwarcie mówili o tym, że była to jedna z ich inspiracji), a okazało się, że Outward ma z kultową produkcją From Software niewiele wspólnego. Owszem, jest trudna, ale przy tym także toporna i chaotyczna. O ile w "Soulsach" cała zabawa polegała na tym, by opanować sztukę walki oraz poznać lepiej przeciwnika, o tyle tutaj ani jedno, ani drugie nie daje gwarancji sukcesu. W końcu prowadzi to do frustracji.

Autorzy chcieli być oldschoolowi także pod innymi względami. Na przykład poruszanie się po świecie nie zostało w żaden sposób ułatwione. Nie liczcie na żadne szybkie podróżowanie - jeśli chcecie pójść z miejsca A do miejsca B, to... musicie tam po prostu pójść. Podczas podróży będziecie się mogli posiłkować mapą i kompasem. Ale minimapą już nie - tej na ekranie nie da się wyświetlić. W grze pojawiły się także elementy survivalowe, takie jak konieczność jedzenia i picia. Niewiele wnoszą, nieco irytują, ale można się do nich przyzwyczaić.

Trudniej było mi natomiast przywyknąć do mizernej jakości questów pobocznych. Te główne, związane z fabułą, też nie są mistrzowskie i można im sporo zarzucić, ale opcjonalne to już istna zmora. Większość z nich to typowe "fedexowe" zadania, polegające na bieganiu z lokacji do lokacji. Kiedyś obiecałem sobie, że nie będę tego robił, recenzując "erpegi", ale przy Outward po prostu nie mogłem się powstrzymać. Otóż porównałem tutejsze questy do tych z Wiedźmina 3 i... od razu pomyślałem o odinstalowaniu Outward i ponownym odpaleniu Wiedźmina 3.

No dobrze, ale czy Outward ma zalety? Tak, ma. Wypada pochwalić m.in. świat gry, który jest może opustoszały, ale także różnorodny, tajemniczy i zachęcający do eksploracji. W zbudowaniu całkiem niezłego klimatu autorom pomogła także naprawdę udana ścieżka dźwiękowa. A te wszystkie oldschoolowe mechaniki, na które narzekałem (nie dlatego, że są oldschoolowe, tylko dlatego, że przy całym ich nagromadzeniu nie potrafiłem czerpać przyjemności z zabawy), niektórych graczy mogą zainteresować. Jeśli lubicie "starą szkołę", nie lada wyzwania i macie sporo wolnego czasu, spróbujcie. A jeżeli znajdziecie jeszcze kogoś, z kim będziecie mogli razem pograć, może się okazać, że spędzicie z Outward wiele godzin.

Wszak Outward to specyficzna gra, którą trudno jednoznacznie ocenić. Nie ma co kryć, że pod wieloma względami czegoś jej brakuje, ale pomimo tego może znaleźć swoje grono odbiorców. Nie powinni jej kupować miłośnicy klasycznych "erpegów", w których liczy się przede wszystkim fabuła, questy czy rozwój postaci. Mogą się nią natomiast zainteresować ci, którzy lubią oldschoolowe podejście i (bardzo) wymagającą rozgrywkę, a do tego szukają gry, przy której mogliby się pobawić razem z kolegą (albo koleżanką?). Jeśli należysz do tej grupy, śmiało dodaj do oceny jedno oczko.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy