One Piece: World Seeker - recenzja

One Piece World Seeker /materiały prasowe

​One Piece: World Seeker to pozycja, na którą powinni zwrócić wszyscy miłośnicy tej mangi i anime. Ale czy powinni ją od razu kupować? Niekoniecznie.

Studio Koei Tecmo, które popełniło One Piece: World Seeker, gry produkuje wręcz taśmowo - zarówno te w wersjach na pecety, konsole i urządzenia mobilne. Obierając taką strategię, trudno skupić się na jakości, co niestety dla wielu tytułów tego japońskiego dewelopera nie za dobrze się kończy. Także tym razem nie liczyliśmy, że otrzymamy przebój, od którego nie będziemy się potrafili oderwać. Mieliśmy jednak nadzieję, że One Piece: World Seeker będzie potrafiło zatrzymać na dłużej nie tylko tych, którym na myśl o rysowanym/animowanym pierwowzorze na twarzy pojawiają się wypieki.

Reklama

W One Piece: World Seeker poznajemy historię Luffyego, który trafia na owianą tajemnicą Więzienną Wyspę. Na miejscu poznaje niejaką Jeanne, a niedługo później zadziera z Marynarką. Podczas kolejnych (kilkudziesięciu) godzin naszym zadaniem będzie zbadanie tego, co dzieje się na wyspie, odkrycie jej sekretów, a przy tym stawienie czoła zastępom przeciwników. Nie brzmi to zaskakująco ciekawie, ale scenarzyści mogli na wiele sposobów podkręcać nasze zainteresowanie tym, co będzie się działo dalej. Nie zrobili tego. One Piece: World Seeker to gra przewidywalna, nudna i sztampowa. Jeszcze gorzej, że to dopiero początek listy wad.

One Piece: World Seeker to przygodowa gra akcji, którą osadzono w otwartym świecie. W pierwszej chwili możecie pomyśleć: "super, tego właśnie było tutaj trzeba!". Szkoda tylko, że chyba jedyną zaletą środowiska, w które trafiamy, jest jego design oraz towarzyszące zabawie udźwiękowienie. Autorzy umiejętnie odtworzyli typowy dla pierwowzoru wygląd i klimat, co powinno ucieszyć jego fanów. Jednak obawiamy się, że wszystko inne będzie ich powstrzymywać od czerpania przyjemności z dalszej zabawy. Dlaczego?

Po pierwsze - środowisko w One Piece: World Seeker jest opustoszałe. Każdy deweloper powinien zapamiętać na zawsze jedną złotą zasadę: "jeśli nie masz pomysłu na wypełnienie otwartego świata w swojej grze, to zrezygnuj z otwartego świata". Koei Tecmo jej nie znało i zmusiło nas do żmudnego poszukiwania czegoś do roboty.

Po drugie - zadania, przed którymi stajemy, są tak powtarzalne i tak nudne, że zastanawialiśmy się, czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy jednak na nie nie trafiali. O ile te obowiązkowe jeszcze czasem trzymają jakiś poziom, o tyle prawie wszystkie dodatkowe polegają na wykonywaniu banalnych czynności typu "pójdź gdzieś i przynieś coś". A jest ich tutaj po prostu ogrom.

Po trzecie - mechanika starć (którym poświęcany całkiem sporo czasu) jest tak prosta i wyprana z emocji, że po kilku godzinach zupełnie odechciało nam się walczyć. Sprawę pogarsza jeszcze praca kamery, która wielokrotnie nas irytowała. Co więcej, żeby radzić sobie z przeciwnikami w One Piece: World Seeker, wystarczy opanować podstawowe kombinacje. Nie ma więc nawet motywacji do tego, by rozwijać naszą postać.

One Piece: World Seeker to gra opanowana przez wszędobylską nudę. Całkiem przyjemna mechanika poruszania się przy wykorzystaniu rozciągliwych kończyn Luffyego (dzięki nim może się błyskawicznie przedostać w wysoko położone miejsca, można z nich zrobić użytek także podczas starć) to o wiele za mało, by zachęcić nas do dalszej rozgrywki. Po co gdziekolwiek zmierzać, jeśli w większości lokacji czeka na nas albo pustka, albo nudne zadanie do wykonania, albo walka oparta o kiepską mechanikę? A na tych wątłych podwalinach Koei Tecmo zbudowało grę na kilkadziesiąt godzin. Nam z trudem przyszło spędzenie z nią dwóch wieczorów.

Szkoda, że Namco Bandai marnuje potencjał kolejnej mangi/anime, wydając na świat kiepską "grową" adaptację. One Piece: World Seeker to jeden z najnudniejszych tytułów, z jakimi mieliśmy do czynienia w ostatnich latach. Wyobrażamy sobie, że zagorzali miłośnicy pierwowzoru będą w stanie spędzić z nią trochę czasu i nawet czerpać z tego przyjemność, ale wszyscy pozostali powinni trzymać się od niej z dala.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama