Nioh - recenzja

Nioh /materiały prasowe

Nie będę ukrywał, jestem niespełnionym fanem gier od From Software. Absolutnie zakochanym w uniwersum, sposobie narracji, systemie walki i...

...zawsze pokonywanym przez kolejne odsłony "Soulsów". Do Nioha, najmłodszego dziecka zespołu Team Ninja, podszedłem więc z nieukrywaną ciekawością i... nadzieją.

Bohaterem gry jest irlandzki żeglarz i doświadczony wojownik William Adams. Brzmi znajomo? Tak, tak - to ten sam William Adams, pierwszy Anglik, który rzekomo dotarł do Japonii. To również ten sam William Adams, który był inspiracją dla Jamesa Clavella, kiedy tworzył postać Johna Blackthorne’a, głównego bohatera powieści "Shogun ". Williama poznajemy w niezbyt sprzyjających mu okolicznościach, kiedy to próbuje wydostać się z więzienia w londyńskiej Tower. Wtedy też gracz uczy się podstawowej mechaniki gry - wyprowadzania ciosów, uników i zarządzania ekwipunkiem.

Reklama

Przyznam szczerze, że odetchnąłem, widząc, że gra początkującym graczom ma do zaoferowania nieco więcej niż pozostawioną w notatkach klawiszologię, jak miało to miejsce w grach od From Software (niestety licznych porównań i odniesień do dzieł twórców Dark Souls nie da się uniknąć).

Londyńska sekcja jest dość krótka i po pokonaniu pierwszego "twardszego" przeciwnika oraz obejrzeniu cutscenki gra przenosi się do Kraju Kwitnącej Wiśni. Tu gra nabiera rumieńców i w pierwszej chwili nabieramy przekonania, że mamy do czynienia z klonem Dark Souls (czy aby na pewno?).

Tu dochodzimy do jednej z pierwszych różnic w stosunku do Dark Souls, dotyczącej lootu. Ilość wypadającego sprzętu jest olbrzymia. Do tego, podobnie jak w typowych grach typu hack’n’slash, znajdźki podzielone są na kategorie - białe najzwyklejsze, żółte unikalne, fioletowe egzotyczne itd. Do tego dochodzą wszelkiego rodzaju amulety, bomby, eliksiry czy materiały potrzebne do craftingu. Emocje związane z odnalezieniem nowego sprzętu lub choćby odrobinę mocniejszej wersji miecza, zbroi lub amuletu są równie silne jak te związane z walką z przeciwnikami. Olbrzymi plus dla twórców, którzy wykazali się niesamowitym wyczuciem, które docenią także - a może przede wszystkim - fani Diablo.

Uzbrojenie wygląda i zachowuje się bardzo widowiskowo. Walki są dynamiczne, bliżej im do tych znanych z Bloodborne’a. Nierzadko pokonaniu wroga towarzyszy jego dekapitacja lub odcięcie którejś z kończyn. Jest to niesamowicie satysfakcjonujące w obliczu poziomu trudności pojedynków. O ile na początku gry spotkacie zwyczajnych bandytów, których pokonanie nie stanowi problemu, o tyle walka z wyszkolonym samurajem lub dwa razy większym od bohatera demonem staje się prawdziwym pojedynkiem szachowym.

Budowaniu strategii i taktyki podczas walk sprzyja kilka elementów - pasek staminy; trzy postawy, w jakiej William może trzymać oręż (wysoka, średnia oraz niska); oraz sam typ uzbrojenia. Zarządzanie zmęczeniem Williama jest niezwykle istotne - trzeba bardzo uważać, żeby nie dać ponieść się emocjom i wyczerpać jej do zera. Zaatakowany w tym momencie William zostanie ogłuszony i przez sekundę-dwie (w walce wydaje się to całą wiecznością) nie możemy nim sterować. Na szczęście zmęczenie dopada także naszych przeciwników, warto więc wyprowadzać ich w pole unikami i atakować wtedy, gdy ich stamina bliska jest zeru.

Postawy wpływają na siłę i szybkość, z jaką wyprowadzane są ataki, oraz na to, jak dużo staminy zużywają. Po wykupieniu odpowiednich umiejętności (o tym za chwilę) przełączanie się między nimi podczas walki daje spore bonusy do obrażeń. Według mnie jest to świetny zabieg, odzwierciedlający dezorientację przeciwnika przeciwnika, a przy tym wymagający od gracza sporej zręczności palców i bystrości umysłu - postawę trzeba zmienić w odpowiednim, bardzo krótko trwającym momencie. Choć pewnie narażę się fanom "Soulsów", to z pełną odpowiedzialnością mogę napisać, że Nioh na polu walki rozbraja swoich starszych kuzynów. Jest krwawiej, dynamiczniej, bardziej satysfakcjonująco i wielowymiarowo. Brawo!

Wykupywanie umiejętności jest kolejnym elementem, który znacząco odróżnia Nioh od Dark Souls. W tej grze rzeczywiście czuć i widać progres bohatera. Dzięki temu Niohowi bliżej jest do klasycznego RPG-a. Odblokowywanie umiejętności, treningi pod okiem Mistrzów, zdobywanie kolejnych rang i tytułów - to wszystko sprawia, że gracz związuje się emocjonalnie z bohaterem, nadaje Williamowi charakteru, czyniąc go postacią z krwi i kości. Nie ma mowy o kolejnym bezimiennym protagoniście, którego twarz widzimy tylko raz - w kreatorze postaci.

Team Ninja bardzo zręcznie posługuje się także konwencjami, z których słyną gry From Software. Jeśli jesteś nieuważny - zginiesz. Za szybko pobiegniesz za winkiel - zginiesz. Dasz się zaskoczyć wylatującym z jaskini nietoperzom - wpadniesz w przepaść. Nieostrożnie obserwujesz grunt pod nogami - za chwilę go stracisz i wpadniesz w pułapkę. Na każdym kroku musisz bacznie obserwować otoczenie.

A jest na co patrzeć! Lokacje wykonane są doskonale. Chociaż nie doświadczymy tutaj majestatyczności znanej z Dark Souls (uzyskanej dzięki sporemu zachwianiu proporcjami) i chociaż miejsca, które zwiedzamy, nie są stworzone z tak dużym pietyzmem, to przedstawiony świat jest niesamowicie spójny i wiarygodny. Oprawa graficzna stoi na bardzo wysokim poziomie. Począwszy od naszego bohatera (broń i zbroje wyglądają rewelacyjnie i bardzo wiarygodnie - twórcom udało się wyeliminować to, co zawsze drażniło mnie w Soulsach, czyli wiszący w powietrzu miecz na plecach lub u boku bohatera), przez przeciwników, a na lokacjach kończąc. Dodatkowo atmosferę buduje przygrywająca z cicha dalekowschodnia muzyka przyspieszająca podczas walk i rozkręcająca się na całego podczas starć z bossami.

O ile starcia ze zwykłymi przeciwnikami nie będą niczym zaskakującym dla weteranów, ale nie będą też przytłaczająco trudne dla kompletnych nowicjuszy, o tyle bossowie przetestują Waszą cierpliwość. Trup (Williama oczywiście) ściele się często i gęsto. Może nawet zbyt często. Pierwszy poważny boss, na którego trafiłem (wcześniej ubija się kilku twardszych przeciwników), zabił mnie, nie przymierzając, setkę razy. Ale kiedy już dokładnie nauczyłem się kiedy i jak atakuje, kiedy i w którą stronę robić unik, nie trafił mnie ani razu. Na szczęście twórcy byli dobroduszni i rozmieścili kapliczki w taki sposób, żeby przed walkami z bossami nie trzeba było zbyt dużo biegać.

Na początku recenzji zadałem pytanie, czy aby na pewno jest to klon Dark Souls. Jeśli chodzi o podstawy mechaniki rozgrywki - owszem, jest. Jeśli chodzi o całą resztę, Nioh jest co najwyżej duchowym spadkobiercą. "Co najwyżej" jest jednak w tym wypadku komplementem, który mogę przypieczętować oceną 9/10. Jeśli w "Soulsach" pokochałeś pokochałeś lore i sposób jego prezentacji, od oceny Nioha możesz odjąć oczko lub dwa. Każdy inny aspekt gry zrobiony jest na tym samym bądź lepszym poziomie, co w dziele From Software.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Nioh
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy