Nidhogg

Początek tego roku to trudny okres dla graczy. Dużych premier na próżno szukać. Można co najwyżej nadrabiać zaległości... albo zainteresować się niezależną twórczością, której owocem jest chociażby Nidhogg.

Czym jest Nidhogg? To szybka, wręcz szalenie szybka gra, w której dwójka graczy trafia na większą planszę złożoną z paru mniejszych. Celem obojga jest dotarcie na jej przeciwległy kraniec. Także celem obojga jest powstrzymanie przeciwnika od wykonania zadania. Gracze - groźni wojownicy ninja, uzbrojeni w katany (a przynajmniej tak wyglądają) - spotykają się raz po raz, walcząc ze sobą na śmierć i życie. Gdy jeden polegnie, drugi ma kilka sekund na to, aby przejść kawałek dalej. Ale po tych paru sekundach czeka go kolejne starcie. Potem kolejne i kolejne. I tak w kółko. Zasady są banalne, ale gra wciąga!

Reklama

Grać można ze sztuczną inteligencją, ale dopiero gdy zasiądzie obok nas druga żywa osoba, zabawa zaczyna nabierać kolorytu. Szalone starcia, w których wywijamy orężem, a także wykonujemy karkołomne akrobacje - skoki, przewroty czy wślizgi - są pełne emocji i nie wymagają od nas nic poza wolnym czasem oraz umiejętnością naciskania sześciu klawiszy, odpowiedzialnych za ruchy w czterech kierunkach, ataki oraz skoki.

Banalne, a twórcy dodatkowo wzbogacili grę o samouczek, dzięki czemu bawić się możecie nawet z zupełnymi żółtodziobami, którzy sterowanie opanują w okamgnieniu. Z początku może i będą mieli problemy z dotarciem na drugi koniec planszy, ale po kilkunastu rundach starcia powinny zacząć stawać się bardziej wyrównane.

Szkoda, że autor Nidhogga - Mark "Messhof" Essen - przygotował tylko cztery plansze, na których odbywają się starcia. Wprawdzie różnią się między sobą wyraźnie, ale aż prosiłoby się o wprowadzenie co najmniej kilku kolejnych, aby wydłużyć żywotność gry. Tę wydłużyłyby tylko dodatkowe tryby. W wydanej w połowie stycznia wersji mamy do wyboru tylko dwa - zwykłe starcie oraz miniturniej. To wszystko. Grać można także przez sieć, ale przygotujcie się na problemy ze znalezieniem partnerów do wspólnej zabawy.

Za atut Nidhogg można natomiast uznać bez wątpienia grafikę - dwuwymiarową, stylizowaną na gry z początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wszędzie pełno pikseli, ale to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie, tworzy specyficzny klimat i przypomina dawne czasy.

Zresztą produkcja "Messhofa" została w ubiegłym roku nagrodzona za design podczas festiwalu Indiecade, co o czymś świadczy. Nie wszystkim taka stylistyka się spodoba, ale na pewno jest czymś, co wyróżnia Nidhogg na tle współczesnych gier wideo. Odpowiednio stylizowana jest także ścieżka dźwiękowa, stworzona przez Daedelusa, kalifornijskiego DJ-a z dużym doświadczeniem.

Nidhogg na pewno zasługuje na uwagę. Pomimo ubogiej zawartości (tylko cztery plansze oraz dwa tryby rozgrywki) przykuje was do monitora na trochę czasu, szczególnie jeśli zadbacie o towarzysza do wspólnej zabawy. No i pod warunkiem, że nie przestraszy was cena. 50 złotych za grę, która wygląda, jakby pochodziła z czasów Atari, i zawiera tylko cztery plansze, ale przy tym potrafi dać więcej frajdy niż niejedna produkcja za grube miliony? To daje do myślenia...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama