Metal Gear Solid V: Ground Zeroes - recenzja

​Metal Gear Solid V: Ground Zeroes to naprawdę świetna gra. Jest tylko jeden problem. Jej ukończenie zajmuje nie więcej niż... dwie godziny.

Jaki byłem zaskoczony, gdy Metal Gear Solid V: Ground Zeroes już w pierwszej scenie zawiesił mi wysoko poprzeczkę, jeśli chodzi o poziom trudności. "Dopiero się zaczęło, a ja już ginę kilka razy pod rząd?" - zacząłem zastanawiać się chwilę po tym, jak końca dobiegło wprowadzenie (swoją drogą, długie i bardzo dobrze wyreżyserowane). Jeszcze bardziej zdziwiony byłem, gdy po wykonaniu pierwszej misji ujrzałem... napisy końcowe. Tak, cała fabuła Metal Gear Solid V Ground Zeroes składa się z JEDNEJ misji. Większość z was pewnie ukończyłaby ją w nieco ponad godzinę, a gdybyście chcieli zdobyć najwyższą notę, zajęłoby to wam może około dwóch. Z kolei jeśli jesteście mistrzami gatunku, to sztuka ta może wam się udać i w pół godziny.

Reklama

Żeby była jasność - Metal Gear Solid V: Ground Zeros to tylko i wyłącznie przystawka przed daniem głównym, którym będzie przyszłoroczny Metal Gear Solid V: Phantom Pain. Gra charakteryzuje się fantastyczną oprawą, reżyserią oraz rozgrywką, ale to w zasadzie bardziej demo niż pełnoprawna produkcja. No, bo jak inaczej nazwać produkcję, w której kampania fabularna kończy się po nie więcej niż dwóch godzinach? W porządku, tę kampanię można przechodzić po kilka razy, za każdym razem w inny sposób, a do tego twórcy przygotowali kilka dodatkowych, luźnych misji, ale Metal Gear Solid V: Ground Zeroes i tak może niektórym wyglądać na żart. Zwłaszcza, gdy weźmie się pod uwagę jego cenę, która wynosi ponad 100 złotych.

No, ale dobrze. Zapomnijmy o cenie, pogódźmy się z tym, że to tylko zwiastun, i skupmy się właśnie na tym, co Metal Gear Solid V: Ground Zeroes mówi nam o Metal Gear Solid V: Phantom Pain. Jak zatem będzie wyglądać rozgrywka w nowych przygodach Snake'a? Przede wszystkim będzie bardziej otwarta niż do tej pory. Plansza zaserwowana w Ground Zeroes pozwala na rozgrywanie jej na różne sposoby, mieszając w dowolnych proporcjach otwarte strzelaniny i ciche działanie. Wszędzie pełno strażników, ale i kryjówek, które możemy wykorzystać, by nie dać się zauważyć w drodze do celu (którym jest dwójka niezwykle ważnych dzieci - Chico oraz Paz). To, czy przemkniemy samym środkiem, czy pójdziemy w prawo, czy w lewo, zależy tylko od nas. Gra pokazuje nam tylko cel, a ścieżkę, którą do niej dojdziemy, możemy wybrać sami.

Poza tym w Metal Gear Solid V: Ground Zeroes można sprawdzić nowy tryb o nazwie Reflex, który aktywuje się automatycznie, gdy zostaniemy zauważeni przez wroga. Wówczas akcja zwalnia na kilka sekund, a my możemy spokojnie wycelować w przeciwnika (najlepiej w głowę). Albo uciec. Albo się gdzieś schować. Według nas, działa to naprawdę nieźle. Kolejną istotną nowością jest możliwość - czy też wręcz konieczność - wzywania na pole walki śmigłowca po to, aby zabrał najpierw jednego jeńca, później drugiego, a w końcu także nas. Co więcej, możemy wybrać, w którym miejscu ma ona wylądować - czy w spokojniejszym (ale zwykle odleglejszym) miejscu, czy może w samym środku wrogiej bazy, ryzykując tym samym jego zestrzelenie. Nieźle wypadają też przesłuchania przeciwników. Zachodząc ich od tyłu, możemy wydobyć od nich wartościowe informacje, czy to o patrolach, czy o pobliskich zapasach, czy o poszukiwanych przez nas jeńcach.

W Metal Gear Solid V: Ground Zeroes gra się świetnie, ale równie dobrze się go ogląda i słucha. Choć produkcję testowaliśmy na Xboksie 360, byliśmy zachwyceni tym, co oglądaliśmy. Kojima i spółka najprawdopodobniej wycisnęli z tej konsoli ostatnie soki. Jeśli chcemy zobaczyć więcej technologicznych cudów, to musimy kupić Xboksa One lub PlayStation 4. Dużym plusem nowego Metal Gear Solida jest także udźwiękowienie z piosenką tytułową autorstwa Ennio Morricone na czele. Jedyną łyżką dziegciu w tej beczce miodu jest zmieniony głos Snake'a. O ile dotychczasowy był kapitalny i wręcz wywoływał ciarki na plecach, o tyle ten nowy jest po prostu dobry. Czyli ewidentnie gorszy. Kiefer Sutherland, który wcielił się tym razem w Snake'a, zdecydowanie miewał lepsze role.

Metal Gear Solid V: Ground Zeroes to propozycja dla prawdziwych fanów serii, który na dodatek nie robią sobie nic z tego, że ktoś każe im zapłacić ponad 100 złotych za "demówkę". Jeśli jesteś jednym z nich, powinieneś być mimo wszystko zadowolony, bo Ground Zeroes to nie tylko wyśmienita przystawka, ale także źródło dodatkowych smaczków ze świata gry (których nie znajdziemy nigdzie indziej). Za model rozgrywki, reżyserię oraz fabułę należy się bezwzględnie dziewiątka. Jednak za to, że Kojima próbuje wyciągnąć z naszych kieszeni kasę za coś, co w gruncie rzeczy trudno nazwać pełnoprawnym produktem, odejmujemy dwa oczka.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy