Mario Strikers: Battle League – recenzja. Całkiem nieźle "skopana" piłka

​Powraca kolejna, uwielbiana przez fanów Nintendo seria. Mario Strikers doczekało się nowej odsłony na popularnej przenośnej konsoli. Do bogatej biblioteki Switcha trafiło właśnie szalone połączenie Fify Street z Mario Kartem.

Nintendo dokonało tego, co robili wcześniej w Mario Golf czy Mario Tennis. Wzięli znany i lubiany sport tradycyjny, zostawiło podstawowe zasady każdego z nich, a później wrzuciło tam swoje kolorowe postaci, przedmioty i podkręciło atmosferę, wprowadzając do tych tytułów jeszcze więcej emocji.

Sama koncepcja Mario Strikers: Battle League i jego koncepcja sprawdzała się doskonale w 17 lat temu i równie dobrze sprawdza się teraz, na Nintendo Switchu. Na boisku rozgrywamy starcia 5v5, podczas których nie obowiązuję faule, auty czy spalone. Możemy taranować rywali, wbijać ich w ściany, przepychać, a potem podawać piłkę do stojącego pod bramką napastnika i na jego barkach zostawiać losy meczu.

Reklama

Podczas spotkania możemy sterować czwórką graczy, zawsze oddając bramkarza w ręce AI. Podobnie jak w wielu tego typu grach, sterowanie składa się z kilku przycisków, by można było łatwo opanować je na pojedynczym Joy-Conie. Możemy podawać, strzelać, dośrodkowywać i używać przedmiotów, a przytrzymanie przycisku strzału ładuje uderzenie i czyni je znacznie skuteczniejszym, jednocześnie dając obrońcom więcej czasu na odebranie nam piłki.

Mario Strikers polega więc na umiejętnym przełączaniu się między naszymi zawodnikami, podawaniu piłki w odpowiednie miejsce i wykorzystywanie pustych przestrzeni na naładowanie naszych strzałów i precyzyjne wykończenie akcji. Chociaż obrona bramkarzy wydaje się momentami niekonsekwentna i trudno tutaj o stu procentowe okazje rodem z Fify, bramek wpada ostatecznie na tyle dużo, że nie przejmujemy się straconymi okazjami.

Podobnie jak w Mario Kart, gdzie gracze z końca stawki dostają w swoje ręce najsilniejsze przedmioty, podczas gdy lider trafia na zmianę monety i banany, w Mario Strikers po stronie przegrywającej regularnie częściej pojawiają się przedmioty. Grzybki, skorupy żółwi i bomby w tej grze są nawet silniejsze niż w Mario Kart. Dobrze wycelowany przedmiot pozwala nam zabrać piłkę rywalowi i często daje nawet wystarczająco czasu na naładowanie celnego strzału.

Mario Strikers jest również zaskakująco taktyczne. Zanim w ogóle rozpoczniemy spotkanie, stajemy przed zadaniem stworzenia drużyny. Każda z dziesięciu dostępnych w grze postaci ma swoje statystyki. Są bohaterowie gorsi w strzelaniu lub podawaniu, ale lepsi w obronie czy biegu. Możemy postawić na zwinną i celnie strzelającą drużynę, ale kiedy któryś z napastników trafi na Donkey Konga czy Bowsera, da łatwo powalić się na ziemię i nie zdąży nawet oddać strzału na bramkę.

Dodatkowej głębi dodaje tworzeniu drużyny ekwipunek, który możemy zakładać na poszczególne postaci. Za ukończone mecze dostajemy złote monety. W sklepie możemy wydawać je na różne hełmy i buty wpływające na wybraną przez nas statystykę kolejnej postaci. Dzięki temu z domyślnie silnego i wolnego Bowsera możemy zrobić sprintera albo niemożliwą do przejścia ścianę.

U podstaw Mario Strikers jest bardzo kompletną i dostarczającą mnóstwo frajdy grą. Problemy zaczynają się jednak w momencie, kiedy spędzicie w grze więcej niż pięć godzin i macie za sobą już podstawowe Cup Battles, sześć turniejów przeciwko drużynom AI. Te puchary, dostępne w dwóch poziomach trudności, to niestety jedyny istotny content dla jednego gracza.

Poza tym Mario Strikers ma do zaoferowania głównie grę online, pozbawioną trybu rankingowego czy MMR-u, oraz Strikers Club, które w zasadzie wymusza grę ze znajomymi. Razem z osobami z naszej listy znajomych na Nintendo Switchu możemy tworzyć drużyny i tam rywalizować w czymś na wzór rankedów. Jak możecie się domyślić, graczy nie ma na razie dużo, a biorąc pod uwagę liczbę kroków, jakie trzeba podjąć, żeby w ogóle stworzyć własny klub, nie będzie to raczej popularny tryb.

Nintendo stworzyło w rezultacie kolejną grę z naciskiem na multiplayer, ignorując niemalże wszystko, czego udało im się dokonać w swoich poprzednich tytułach. Nigdy nie była to firma, która słynęła ze wspierania swoich gier multiplayer, o czym boleśnie przekonują się co roku fani Smasha, ale Mario Strikers robi o krok za daleko. W Mario Tennis udało się wykonać plan minimum i dostarczyć przyjemny gameplay ze świetną, stosunkowo krótką kampanią i wystarczająco złożonym trybem online, żeby utrzymać przy sobie niewielką, oddaną grze społeczność.

Mario Strikers ignoruje wszystkie te nauki i tworzy grę pozbawioną większej kampanii, oferuje graczom kilka turniejów, a potem wymaga od nich przechodzenia przez bolesny i męczący proces tworzenia społeczności wewnątrz ubogiego systemu Nintendo Switcha. Gdyby tego było mało, gra kosztuje 250 złotych, tyle co wiele innych, martwych już niestety multiplayerów Nintendo.

Mario Strikers mogłoby sprawdzić się dobrze jako darmowa gra. Strikers Club podzielony jest na sezony, które dawałyby graczom trochę motywacji do ciągłej rywalizacji. Samo Nintendo z kolei komunikowało już, że do gry trafi z czasem 10 kolejnych postaci. Regularnie wspierana gra z niską barierą wejścia mogłaby przemówić do szerszego grona graczy. Tymczasem na razie Mario Strikers sprawia wrażenie, jakby miało umrzeć, zanim jedenasta postać zdąży trafić do gry.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mario Strikers: Battle League
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama