Lords of Football

Co powiedzielibyście na połączenie piłkarskiego menadżera z... The Sims? Taki intrygujący miszmasz zaserwowało nam właśnie studio Geniaware. Szkoda, że zaprezentowało przy tym poziom polskich piłkarzy w meczu z Mołdawią.

Pod względem niekonwencjonalnych rozwiązań Football Manager znajduje się na samym dnie. Autorzy najpopularniejszego piłkarskiego menadżera stawiają od lat na realizm i złożoność - i bardzo dobrze na tym wychodzą. Ale kto powiedział, że to jedyna droga? Już w FIFA Manager mogliśmy zetknąć się z elementem życia prywatnego, które przeplata się z treningami i meczami. A Geniaware poszło o kilka kroków dalej i w swojej grze proporcje między pracą a zabawą ustaliło na poziomie 5:5. W Lords of Football dbanie o to, by piłkarz nie przesadził z imprezowaniem, jest równie ważne, co dobrze dobrana taktyka.

Reklama

W grze możemy poprowadzić kluby z pięciu najsilniejszych europejskich lig: angielskiej, hiszpańskiej, niemieckiej, francuskiej oraz włoskiej. Oczywiście nie mamy co marzyć o licencjach i musimy zadowolić się fikcyjnymi nazwiskami piłkarzy oraz nazwami klubów. Tym niemniej nietrudno domyślić się, która drużyna to Chelsea, a która Manchester United. Wszystkie nazwy możemy pozmieniać w edytorze, ale wątpię, by komukolwiek chciało się w to bawić. Przejdźmy więc do meritum...

Gameplay w Lords of Football dzieli się na dwie części. Pierwsza to ta związana z piłką i zieloną murawą, podczas której prowadzimy treningi, przemawiamy na temat taktyki czy zarządzamy odnowę biologiczną (zawodników możemy w każdej chwili "złapać za fraki" i przenieść w inne miejsce). Zarządzanie rozwojem piłkarzy jest proste, intuicyjne... i nudne. Gra podpowiada nam, nad czym poszczególnie piłkarze powinni popracować, a my sami z łatwością dobieramy reżim treningowy. Wykonujemy także zadania zlecane przez zarząd, w zamian otrzymując dostęp do coraz lepszych budynków oraz nowych form spędzania wolnego czasu. Niestety to wszystko bawi przez najwyżej godzinę. Później robi się bardzo powtarzalne i nużące.

Ciekawiej zapowiada się druga część, związana już ze spędzaniem czasu wolnego. Po zakończeniu codziennej sesji treningowej piłkarze opuszczają budynki klubowe i udają się w najróżniejsze miejsca. Organizowane są spotkania z fanami klubu, piłkarze otrzymują zaproszenia do stacji radiowych, a także oddają się tak kuszącym czynnościom, jak zakrapiane potańcówki w klubach, zajadanie się tłustymi stekami w ulubionej restauracji czy hazard. Nasza w tym rola, by żadnemu z piłkarzy nie uderzyła do głowy woda sodowa. Nie możemy im nakazać, by spędzali dobę albo na boisku, albo w mieszkaniu, ale nie możemy też dopuścić do uzależnień, które prowadzą do spadku umiejętności oraz koncentracji, co oczywiście przeszkadza w osiąganiu dobrych wyników na boisku.

O ile w teorii brzmi to nie najgorzej, a może wręcz ciekawie, o tyle w praktyce jest tak słabe, jak nasza rodzima ekstraklasa. Główny problem polega na tym, że cała mechanika Lords of Football w ekspresowym tempie staje się przewidywalne i powtarzalne. Aby nasi piłkarze "wyszli na ludzi", musimy zastosować odpowiedni system nagród i kar (dla każdego typu osobowości inny), który w mig staje się tak oczywisty, że zabawa przestaje stanowić jakiekolwiek wyzwanie. W dziedzinie typowo piłkarskiej nie jest ani trochę lepiej. Sferze taktycznej oraz samym meczom poświęcam tylko tę jedną linijkę, ponieważ na więcej nie zasługują.

Na więcej nie zasługuje też w żadnym razie oprawa, które przypomina gry sprzed dekady. Osobiście wolę patrzeć na suche statystyki i współczynniki w Football Managerze niż oglądać paskudne projekty oraz animacje w Lords of Football. Jeśli chcecie potrenować przed komputerem ulubioną drużynę piłkarską, nawet nie myślcie o produkcji Geniaware. A jeżeli zaczęły was nudzić The Sims, lepiej kupcie któryś z dodatków. Lords of Football to gra dla... nikogo?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: sportowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy