Immortal: Unchained - recenzja

Immortal: Unchained /materiały prasowe

​Absolutnie popieramy wszystkich deweloperów, którzy podejmują się gatunkowych eksperymentów. Szkoda, że nie wszystkim ta sztuka wychodzi...

Immortal: Unchained - produkcja mało znanego studia Toadman Interactive - to próba połączenia mechaniki znanej z serii Dark Souls oraz trzecioosobowej strzelanki. Brzmi ciekawie? Bez wątpienia! Jednak w praktyce ta kombinacja nastręczyła twórcom niemałych problemów. W efekcie otrzymaliśmy grę przeciętną, o niewykorzystanym potencjale.

Podobieństwa do Dark Souls rozpoczynają się już na etapie fabuły. Ta - tak samo, jak w cyklu od From Software - stanowi od samego początku tajemnicę, którą poznajemy w dużej mierze samodzielnie, bez prowadzenie za rękę - poprzez eksplorację świata, słuchanie krótkich dialogów czy czytanie opisów przedmiotów. Autorzy przygotowali też przerywniki filmowe, które pozwalają nam dowiedzieć się, o co chodzi w przedstawionej historii.

Reklama

A o co - mniej więcej - chodzi? W Immortal: Unchained wcielamy się w postać, którą niegdyś zamknięto w wiecznym więzieniu, gdzie miała tkwić aż po kres dni. Jednak przed światem zawisło właśnie widmo zagłady, z którym może się zmierzyć wyłącznie wspomniany bohater. Taki wstęp powinien wam wystarczyć.

O ile fabuła Immortal: Unchained trzyma jeszcze jakiś poziom, o tyle rozgrywka cierpi na szereg bolączek...

Po pierwsze - w Dark Souls czy Bloodborne sama eksploracja świata to czysta przyjemność, która potrafi uzależnić, a tutaj lokacje zostały zaprojektowany w sposób mało zachęcający, niezbyt efektowny, a do tego monotonny. Nie potrafiliśmy czerpać radości z ich zwiedzania. Powinniście zrozumieć, o co nam chodzi, chociażby przeglądając screeny z Immortal: Unchained. Ta gra nawet na statycznych ujęciach nie wygląda. A w ruchu nie jest wcale lepiej - animacje są kiepskie, brakuje szczegółów, tekstury prezentują się przeciętnie. Do tego dochodzi mocno przeciętne udźwiękowienie.

Po drugie - mechanika walki w Immortal: Unchained nawet się nie umywa do tej znanej z Dark Souls. Ot, chwytamy za karabin i ładujemy we wrogów, ile wlezie. Nie ma w tym żadnej większej filozofii ani specjalnej trudności (nie licząc irytującego zmieniania magazynków). Przeciwnicy nie różnią się zbytnio od siebie i nie wymuszają na nas raczej zmiany taktyki (no, chyba że mowa o konieczności trafiania w maleńką kropkę na ich plecach). Lepiej wypadają na szczęście pojedynki z bossami.

Po trzecie - backtracking w Dark Souls (czy nawet The Surge, żeby nie było, że porównujemy grę tylko do twórczości From Software) nie denerwował. A w Immortal: Unchained, musząc po raz wtóry przemierzać ścieżkę od checkpointu (tę rolę pełnią tutaj monolity) do bossa, odechciewało nam się dalej grać. Pewnie wynika to z tego, że tutaj nie tylko my strzelamy, ale także do nas strzelają, przez co wrogów nie da się uniknąć.

Immortal: Unchained to odważna próba połączenia Dark Soulsów z trzecioosobowym shooterem. Jej efekt okazał się jednak zwyczajnie kiepski, przez co trudno polecić ten tytuł zarówno miłośnikom podgatunku soulslike, jak i entuzjastom strzelanek.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy