Dead Rising 4 - recenzja

Dead Rising 4 /materiały prasowe

Dobry zombie, to martwy zombie - to motto najlepiej oddaje atmosferę Dead Rising 4, kolejnej części z serii gier będących połączeniem bijatyki, przygodówki I horroru z przymrużeniem oka. Czy to godna zakupu propozycja?

Dead Rising z 2006 roku jest dla wielu tytułem kultowym. Jedną z pierwszych gier poprzedniej generacji konsol, które pokazały, co potrafił Xbox 360. Gra, dla której ludzie kupowali swój pierwszy telewizor HD, bo na odbiorniku z kineskopem nie dało się przeczytać niektórych komunikatów. Capcom próbował powtórzyć ten sukces przy okazji kolejnych odsłon - nie udało się. Po czwartej części Dead Rising niektórzy nie spodziewali się wiele. Tymczasem dostaliśmy niezłą niespodziankę.

Zombiaka miotłą bij!

Frank West, bohater z pierwszej części, powraca. I nie sposób go nie polubić. Widać, że tym razem zatrudniono dobrych scenarzystów, którzy zrobili z Franka całkiem zabawną postać. To takie połączenie Bruce’a Willisa z Ashem z "Martwego Zła" - kopalnia czerstwych  komentarzy, gość zmęczony życiem, z cynicznym, ale zabawnym, podejściem do raczej niecodziennej sytuacji, jaką jest regularna bitwa z zombiakami.

Reklama

No właśnie, zombiaki. Dead Rising słyną i nadal słynie z rozbudowanego sytemu walki. Tutaj wszystko może być bronią. I to stwierdzenie należy traktować dosłownie. Co wyjdzie z połączenia kuszy i fajerwerków? Broń strzelająca kolorowymi pociskami - rzecz jasna.  Młot i materiały wybuchowe?  Powstanie z tego oręż, którego nie powstydziłby się sam Thor. Wszystko może być wykorzystane jako rynsztunek. Od krzeseł, przez doniczki i miotły, na kulach do kręgli kończąc. Do można jeszcze dorzucić broń palną. I pojazdy. O tak, nie ma to jak wskoczyć do kosiarki i zacząć masakrować hordy nieżywych. Licznik zabitych zombie rośnie w tempie zastraszającym, spokojnie przekraczając 11 000 po ponad 20 godzinach gry (około 10 na główny wątek fabularny i drugie tyle na dodatki). A spokojnie możemy szaleć dalej, eliminując kolejnych nieumarłych.

Krwawe święta

Wielkie centrum handlowe Willamette - tam na początku zabawy będziemy siać pożogę i zniszczenie wśród zombiaków, aby potem przenieść się na ulice miasta. Wszystkiemu towarzyszy świąteczny klimat, łącznie ze szlagierami takimi jak "Jingle Bells". Atmosferę doskonale komponującą się z masakrą zombie przedstawiono w odrobinę krzywym zwierciadle. Lekkie podejście do tematu sprawdza się bardzo dobrze, znacznie lepiej niż gdyby próbowano naśladować "Walking Dead" lub inne produkcje o nieumarłych. Tu chodzi o dobrą zabawę.

Ponieważ na ekranie często będziemy widzieć kilkaset zombiaków jednocześnie, możemy spodziewać się sporadycznych spadków liczby klatek animacji. Problemów przysporzą nam również niektóre przedmioty - kilka rzeczy położonych obok siebie i momentalnie mamy problem z podniesieniem tego, co chcemy. Ale to kwestie drugorzędne, bo trzon gry - czyli walka z zombie - nie szwankuje. Nawet z pozoru głupkowana fabuła ma kilka ciekawych momentów i parę nieźle "napisanych" bohaterów. Kto by pomyślał.

Zombie wiecznie żywy

Dead Rising 4 to esencja gry wideo - produkt mający przede wszystkim dostarczyć nam zabawę. W tym aspekcie, pomimo drobnych wpadek i przerabianego już schematu, gra Capcom sprawdza się bardzo dobrze. Warto mieć ten tytuł na oku, szczególnie jak już stanieje po świątecznej gorączce.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dead Rising 4
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy