Danger Scavenger - recenzja

Danger Scavenger /materiały prasowe

​Lubię wszelkiego rodzaju roguelike'i, ale tylko niektóre z nich potrafią mnie wciągnąć na dłużej. Czy Danger Scavenger trafił do tej grupy?

Od czasu do czasu w moje ręce trafiają "rogaliki", w które zagrywam się tygodniami. Takie na przykład Children of Morta, The Binding of Isaac czy Dead Cells pochłonęły mnie bez reszty. Jestem zadeklarowanym miłośnikiem tej formuły. Jednak to nie oznacza, ża każda tego rodzaju produkcja będzie w stanie tego dokonać. Czy twórcom Danger Scavenger udało się przykuć mni na dłużej do ekranu? Nie, co absolutnie nie oznacza, że jest to zła gra.

Danger Scavenger można określić mianem roguelike, można też powiedzieć, że jest to reprezentant podgatunku tzw. twin-stick shooterów. Gra przenosi nas do cyberpunkowego uniwersum, w którym przemierzamy kolejne dachy, strzelając do wszystkiego (a konkretnie do wszystkich robotów, bo to one są naszym wrogiem), co się rusza, w tym do całkiem wymagających bossów. Przemierzamy coraz wyższe poziomy i staramy się sprostać coraz trudniejszym przeciwnikom. Nie ma w tym nic, czego nie znalibyście z innych "rogalików". Graliście do tej pory w jakiekolwiek inne? Nie potrzebujecie żadnego samouczka, aby grać w Danger Scavenger. Proste.

Reklama

W grze mamy do dyspozycji czterech tytułowych zamiataczy. Na starcie możemy grać tylko jednym z nich i dopiero z czasem odblokowujemy kolejnych. Każdy z nich posiada odmienne umiejętności specjalne. Niektóre z nich są pasywne, a niektóre pozwalają nam np. wyprowadzić atak specjalny albo przyzwać na pole walki drona. To głównie one wpływają na różnice w feelingu między poszczególnymi postaciami, bo poza tym gra się nimi tak samo.

Wśród dostępnych broni oraz przedmiotów jest kilka nowinek, ale nie można powiedzieć, że twórcy Danger Scavenger wprowadzili do tego aspektu wielki powiew świeżości. Przeciwnie, większość gadżetów znam - choć może pod nieco inną postacią - z innych roguelike'ów. Nasz arsenał składa się zarówno z broni białej, jak i dystansowej, choć ta pierwsza zadaje znikome obrażenia i lepiej jej unikać. Ta druga może posiadać dodatkowe atuty (jak np. zadawanie dodatkowych obrażeń od elektryczności), a ponadto każdą z nich można ulepszać przy stole warsztatowym. Potrzebujemy do tego złomu, który możemy albo znaleźć, albo pozyskać, sprzedając to, co zdobyliśmy.

Jak na roguelike'a przystało, wszystkie plansze w Danger Scavenger są proceduralnie generowane. Ciekawą nowinką (niestety chyba jedyną, o której mogę wspomnieć) jest to, że na niektórych poziomach są aż dwa wyjścia, którymi możemy przedostać się dalej. Za każdym z nich czeka na nas odmienny przeciwnik. Na początku każdego etapu możemy obejrzeć mapę ukazującą, co znajduje się za każdymi kolejnymi drzwiami na wszystkich poziomach. To bardzo pomocna rzecz. Warto jeszcze dodać, że na każdym poziomie znajdują się sklepy oraz skrzynie, dzięki którym możemy zdobyć przydatne przedmioty czy broń. Oczywiście - podobnie jak w większości roguelike'ów - w razie zgonu tracimy wszystko, co zdołaliśmy zebrać od poprzedniej śmierci.

Danger Scavenger wygląda całkiem przyzwoicie. Z gry bije nowoczesna, cyberpunkowa estetyka, pełna neonowego oświetlenia, efektów specjalnych oraz kreskówkowo wyglądających modeli postaci. Nic rewelacyjnego, ale twórcom udało się osiągnąć przyzwoity poziom. Sprawa ma się nieco gorzej, jeśli idzie o udźwiękowienie. Nie mogę o nim napisać niczego szczególnego. Jest, bo jest, tyle.

Jak być może sami już wywnioskowaliście, Danger Scavenger to zupełnie typowy reprezentant gatunku roguelike'ów. Nie ma w nim niemal niczego nowatorskiego. Grając w niego, nie czułem żadnego powiewu świeżości. To solidna, rzemieślnicza robota - nie mniej, nie więcej. Jeśli to wam wystarczy, spróbujcie!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy