CROSSBOW: Bloodnight - recenzja

​Posiadacze Nintendo Switcha wyczekujący premiery Mario 3D World czy Bravely Default II szukają pewnie jakiegoś sposobu, żeby zabić nieco wolnego czasu. Na szczęście w eShopie codziennie pojawiają się nowe tytuły stworzone właśnie w tym celu. Ostatnio trafił tam ciekawy arena shooter Crossbow: Bloodnight.

Przez arena shootery nie mam oczywiście na myśli Quake’a czy Unreal Tournament. Chodzi o wąski gatunek strzelanek, które wrzucają gracza na niewielkie pole bitwy, stopniowo zasypują go przeciwnikami i sprawdzają, jak długo uda mu się przeżyć, zgrabnie manewrując po naszpikowanej potworami arenie. Nie ma fabuły, zadań głównych i pobocznych, a jedyną motywacją do gry są rankingi i chęć poprawiania własnych rekordów.

Jako dumny reprezentant tego gatunku Crossbow: Bloodnight nie tłumaczy praktycznie nic. Po włączeniu gry mamy przed sobą menu, z którego możemy przejść do gry, rankingów albo listy osób odpowiedzialnych za tą niewielką produkcję. Po rozpoczęciu gry również nie mamy do czynienia z żadnym samouczkiem. Nie jest on z resztą do niczego potrzebny. Wszystkiego dowiadujemy się po kilku chwilach spędzonych w ustawieniach.

Reklama

Crossbow: Bloodnight wrzuca nas na małą, okrągłą arenę, która szybko zaczyna wypełniać się potworami. Do dyspozycji mamy kuszę, a naszym celem jest jak najdłuższe przeżycie w walce z coraz to groźniejszymi stworami. Na całe szczęście nie trzymamy w rękach normalnej kuszy. Jest ona wyposażona w trzy różne tryby strzelania. Możemy strzelać full auto przypominającym bardziej karabin maszynowy, używać trybu shotguna albo oddać jeden, precyzyjny strzał, który zadaje bardzo duże obrażenia.

Główny bohater ma również możliwość skakania i dashowania, co znacząco ułatwia poruszanie się po arenie i uciekanie od potworów. Co więcej, zbierane z pokonanych rywali dusze pozwalają co jakiś czas na silny super-atak w prostej linii pokonujący wszystko, co stanie na jego drodze. Kluczem do sukcesu jest w rezultacie nie tylko umiejętne korzystanie z różnych trybów kuszy, ale również sprawne poruszanie się między falami potworów.

Najciekawszym elementem Crossbow: Bloodnight, oprócz jego klimatycznej oprawy graficznej oraz świetnej muzyki, jest cały wachlarz różnego rodzaju potworów. Im dłużej udaje nam się przeżyć, tym groźniejsi przeciwnicy wychodzą spod podłogi, żeby zakończyć nasz żywot. Na początku są to proste potwory, które biegną w naszą stronę. Chwilę potem pojawia się gniazdo wypluwające z siebie nietoperze. Później dołączają do nich dashujące w naszym kierunku minotaury albo wielkie bestie zadające śmiertelne obrażenia wokół siebie.

Największe wrażenie robi fakt, jak szybko gra zmienia się ze stosunkowo prostej i łatwej do ogarnięcia w chaotyczną rzeź. Rekordowe runy na Switchu mają teraz nieco ponad dwie minuty. Crossbow: Bloodnight jest stworzone do tego, żeby wejść na arenę, strzelać do wszystkiego co się rusza, unikając ataków rywali, a zaraz po śmierci kliknąć przycisk resetu i wrócić do początku, z nadzieją na pobicie swojego rekordu.

Imponuje również płynność, z jaką gra działa na Switchu. Twórcy dodali nawet w ustawieniach pasek FOV, który pole widzenia pozwala zwiększyć aż do 120. W stacjonarnej wersji konsoli w żaden sposób nie wpływa to na stabilność rozgrywki, co w przypadku tak dynamicznego tytułu mogłoby całkowicie zrujnować przyjemność z gry. Crossbow: Bloodnight działa płynnie i trzyma klatki nawet po dwóch minutach, kiedy minotaury dashują w naszą stronę, a niebo usłane jest nietoperzami.

W rezultacie moim jedynym problemem jest sterowanie i ogólna przyjemność z gry na padzie w tego typu produkcję. Chciałbym możliwości bindowania konkretnych przycisków do różnych akcji albo chociaż kilka różnych schematów do wyboru. Dash jest w tej grze naszym najlepszym przyjacielem, a wrzucenie go pod przycisk L na Switchu nie jest zbyt wygodnym rozwiązaniem.

Nie mogłem też oprzeć się wrażeniu, że wolałbym grać w tę grę na komputerze, klawiaturze i myszce. W wersji przenośnej Switcha Crossbow: Bloodnight frustruje i nie sprawia żadnej frajdy. Gra nie ma żadnej asysty celowania, a Joy-Conom brakuje zwyczajnie precyzji do tak dynamicznych shooterów. Na Pro Controllerze w wersji stacjonarnej gra się dużo wygodniej i tam można dostrzec prawdziwy potencjał produkcji studia Hyperstrange. Sterowanie miejscami jednak irytuje i pozostawia z nieprzyjemnym wrażeniem, że na myszce i klawiaturze dużo łatwiej opanowalibyśmy tę prostą, ale wymagającą mimo wszystko rozgrywkę.

W przeciwieństwie do wielu drobnych gier, które regularnie trafiają do Nintendo eShopu, Crossbow: Bloodnight ma jeszcze jedną przewagę. Gra kosztuje 5 dolarów. Specyficzny gatunek arena shooterów, pozbawiony fabuły czy dialogów, nie jest oczywiście dla wszystkich. Jeżeli jednak czujecie, że odnaleźlibyście się w takich krótkich, dynamicznych pojedynkach z falami potworów, stosunek ceny do jakości naprawdę robi wrażenie.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama