Close to the Sun - recenzja

Close to the Sun /materiały prasowe

​Czytając pierwsze opisy Close to the Sun, poczułem się nim żywo zainteresowany. W końcu mogłem się do niego zbliżyć...

Grę stworzyło mało znane, włoskie studio Storm in a Teacup. W ich portfolio znajdują się raptem trzy tytuły: ENKI, N.E.R.O.: Nothing Ever Remains oraz Lantern. Czy kojarzycie któryś z nich? Prawdopodobnie nie. Jednak twórcy mają kolejną okazję, aby trafić ze swoją twórczością do nieco szerszego grona odbiorców. Close to the Sun to próba, która miała naprawdę spore szanse powodzenia. Czy udało się je wykorzystać?

Close to the Sun nawiązuje do mitologii greckiej. Przede wszystkim do historii o Ikarze i Dedalu, ale pojawiają się w niej także wzmianki o Prometeuszu czy Hermesie. Jednak akcja gry toczy się w czasach o wiele bardziej nowożytnych, a dokładnie pod koniec dziewiętnastego wieku. Wcielamy się w Rose, młodą dziennikarkę, która udaje się na pokład olbrzymiego statku o nazwie Helios (kolejne nawiązanie do greckich mitów!), zaprojektowanego i zamieszkałego przez samego... Nikolę Teslę (w alternatywnej wersji historii autorstwa Storm in a Teacup ten słynny naukowiec został doceniony przez świat i zrobił spektakularną karierę za swojego żywota). Jednak na pokładzie zamiast pracującego inżyniera odkrywamy niestworzone rzeczy rodem z koszmaru. Jakie? Nie będę wam zdradzał, odkryjecie je sami.

Reklama

Czym jest Close to the Sun? Najtrafniej byłoby go chyba nazwać symulatorem chodzenia w atmosferze grozy, inspirowanej serią BioShock. Głównym zadaniem, które tutaj na nas czeka, jest eksploracja Heliosa i zgłębianie jego tajemnic. Autorzy skoncentrowali się na opowiadaniu historii i wyszło to grze na dobre (oczywiście pod warunkiem, że lubicie interaktywne opowieści, w których tak naprawdę więcej jest poznawania niż grania). Pochwalić należy nie tylko samą fabułę, ale także sposób jej prowadzenia oraz panującą w Close to the Sun atmosferę. Podczas zabawy prawie cały czas odczuwałem co najmniej delikatne napięcie, które nie było związane z żadnym konkretnym zagrożeniem, ale tym, co może (ale nie musi) się za chwilę wydarzyć. Jest tak przynajmniej w pierwszej połowie gry, bo w drugiej to, z czym się mierzymy, staje się bardziej namacalne, a przez to - paradoksalnie - mniej straszne.

Wspomniałem, że Close to the Sun przypomina BioShocka. Nie miałem wówczas na myśli rozgrywki, bo pod tym względem różnice są duże. Przede wszystkim nie mamy tutaj okazji chwycić za broń, a zamiast tego skupiamy się na eksploracji, rozwiązywaniu zagadek (które to, nawiasem pisząc, wypadają całkiem nieźle) i uciekaniu przed zagrożeniem (które to, dla odmiany, jest mocno przeciętne). Chodziło mi przede wszystkim o atmosferę, projekty lokacji i scenariusz (o którym wolę się jednak nie rozpisywać, aby nie popsuć wam zabawy).

Helios w dużym stopniu przypomina Rapture, więc jeśli polubiliście (pokochaliście?) BioShocka, prawdopodobnie od razu poczujecie sympatię do Close to the Sun. Storm in a Teacup wykonało kawał dobrej roboty, projektując poszczególne sekcje statku. Są one nie tylko różnorodne, ale również przyjemne dla oka i bogate w detale. Podczas eksploracji można poczuć, że niegdyś to miejsce naprawdę mogło tętnić życiem.

Przejście Close to the Sun może zająć sześć-siedem godzin, w zależności od tego, jak dobrze będzie nam szło z zagadkami oraz jak skrupulatnie będziemy eksplorować Heliosa. Jak na tego rodzaju grę i jak na taki stopień kondensacji wrażeń, jest to wynik całkiem przyzwoity. Wolałbym jednak, aby w tym czasie twórcy odpowiedzieli na więcej pytań i nie pozostawiali mnie z poczuciem niedosytu. Być może w ten sposób pozostawili sobie otwartą furtkę do kontynuacji albo DLC, ale mogłaby być ona bardziej symboliczna. Tak czy inaczej, jeśli sequel albo rozszerzenie kiedykolwiek ujrzą kiedyś światło... słoneczne i będą tak samo dobre, jak "podstawka", zagram w nie z przyjemnością!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Close to the Sun
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy