Captain Tsubasa: Rise of New Champions - recenzja

Captain Tsubasa: Rise of New Champions /materiały prasowe

Captain Tsubasa: Rise of New Champions to wymarzona gra dla wszystkich fanów kultowego anime. A dla pozostałych... cóż, niekoniecznie.

W kategorii gier piłkarskich od lat obserwujemy tylko dwie serie - dominującą FIFĘ oraz próbującą przebić się na różne sposoby Pro Evolution Soccer. Captain Tsubasa: Rise of New Champions absolutnie nie zamierza z nimi konkurować. To żadna symulacja piłkarska, tylko zręcznościówka, która pozwala spełnić marzenia z dzieciństwa miłośników anime, które podbijało serca milionów w latach dziewięćdziesiątych. Od teraz każdy może być Tsubasą!

Captain Tsubasa: Rise of New Champions oferuje kilka trybów zabawy, takich jak pojedynczy mecz, opcja sieciowa czy trening. Jednak najważniejszym spośród nich jest fabuła, w której nie tylko rozgrywamy kolejne spotkania, ale też poznajemy historię rodem z animowanego pierwowzoru. Opcja ta dzieli się na dwie części. W pierwszej poznajemy opowieść o Tsubasie, a w drugiej - znacznie trudniejszej - wcielamy się w zupełnie nową postać.

Reklama

Po odpaleniu trybu fabularnego szybko przekonujemy się, że Captain Tsubasa: Rise of New Champions to gra skierowana przede wszystkim (a może wyłącznie) do fanów serialu. Żadnych wprowadzeń, żadnych wyjaśnień - od razu zostajemy rzuceni w wir wydarzeń. Gdy rozpoczynamy zabawę, Tsubasa ma 14 lat i gra w japońskim FC Nankatsu, planując zdobycie mistrzostwa w młodzieżowym turnieju, a następnie dalszą karierę w Brazylii.

Ciąg dalszy historii poznajemy dzięki cutscenkom oraz dialogom, w których pojawiają się coraz to nowe postacie. Jeśli oglądaliście oryginał, będziecie wiedzieli, o czym mówią. Jeśli nie - będziecie musieli się dużo domyślać. Captain Tsubasa: Rise of New Champions dla osób niezaznajomionych z Tsubasą może nie mieć większego sensu, tym bardziej, że fabuła pełni w grze dość istotną rolę.

A fani? Ci będą zachwyceni! W Captain Tsubasa: Rise of New Champions nie tylko odwiedzamy miejsca i spotykamy postacie znane serialu, ale również mamy okazję zagrać w pamiętnych meczach i powtórzyć strzały czy sztuczki, które swego czasu wykonywał Tsubasa i spółka.

Po ukończeniu historii poświęconej Tsubasie - która można powiedzieć, że pełni rolę samouczka - warto przejść automatycznie do opcji New Hero, w której sami tworzymy swojego zawodnika, decydując o jego wyglądzie. Z czasem naszą postać rozwijamy, a także budujemy relacje z kolegami z drużyny. Pomiędzy meczami prowadzimy rozmowy, pracujemy nad formację czy kupujemy paczki z kartami, dzięki którym ulepszamy naszych podopiecznych.

A jak wygląda sama rozgrywka? Nie tak zręcznościowo, jak sobie wyobrażałem. To znaczy Captain Tsubasa: Rise of New Champions to pełnokrwista zręcznościówka, ale jednocześnie taka, w której sporo czasu spędzamy na dość ospałym bieganiu i rozgrywaniu piłki. Jednym z kluczowych elementów jest pasek Spirit Gauge, dzięki któremu możemy wykonywać efektowne dryblingi czy potężne strzały (każdemu towarzyszy spektakularna animacja rodem z serialu). Każdy zawodnik ma swój własny, który wprawdzie z czasem się regeneruje, ale powoli.

Gdy już uda nam się wykonać jakąś efektowną akcję, przyjemnie się na to patrzy. Jednak wszystko to, co dzieje się pomiędzy, jest według mnie zbyt toporne. Zawodnicy biegają powoli i samo rozgrywanie piłki nie cieszy tak, jak powinno. Tak więc można powiedzieć, że w Captain Tsubasa: Rise of New Champions wszystko kręci się wokół Spirit Gauge i tego, co możemy dzięki niemu robić.

Oprawa w Captain Tsubasa: Rise of New Champions cieszy charakterystycznym stylem, który powinien przestawić wszystkich fanów oryginału w tryb sentymentalny. Jednak z technicznego punktu widzenia grafika prezentuje się przeciętnie i nie ma nawet startu do współczesnych gier. Niemniej, pomijając technikalia, wygląda, jakby została wyjęta wprost z serialu. A to chyba najważniejsze.

Captain Tsubasa: Rise of New Champions to adaptacja, na którą czekali od lat wszyscy miłośnicy Tsubasy. Nieważne, kiedy ostatnio oglądaliście jego przygody. Jeśli kiedykolwiek śledziliście je z wypiekami na twarzy, powinniście rozważyć zakup tej gry. Śmiało dodajcie do oceny jeden punkt. A jeżeli po prostu lubicie piłkę nożną, ale niekoniecznie Tsubasę, pozostańcie przy FIFIE i/lub PES-ie.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy