Candleman - recenzja

/materiały prasowe

​Przedstawiamy bodaj pierwszą w historii grę wideo, w której możemy wcielić się w... świeczkę.

Candleman to gra, która w ubiegłym roku doczekała się premiery w wersji na Xboksy One, a dopiero niedawno została przeniesiona na pecety. Na Steamie zadebiutowała z podtytułem The Complete Journey, który sugeruje, że autorzy coś do niej dodali. To wyzwania czasowe, które jednak nie miały dla nas większego sensu. W końcu Candleman to gra polegająca przede wszystkim na odkrywaniu i podziwianiu.

W Candleman poznajemy historię tytułowej świeczki, osadzonej w świeczniku, która pewnego dnia budzi się na bliżej nieokreślonym statku i zadaje sobie filozoficzne pytanie: "dlaczego ja w ogóle płonę?". Postanawia udać się w kierunku widocznego w oddali światła, mając nadzieję, że wkrótce dowie się czegoś więcej...

Reklama

Choć fabuła przedstawiona w Candlemanie jest prosta, to potrafi zauroczyć i przykuć na dłuższą chwilę do ekranu. Nie przeszkadza to, że główny bohater nie mówi, a jedynym głosem, który słyszymy, jest lektorka, przemawiająca od czasu do czasu. Losy zagubionej świeczki, stawiającej czoła różnym przeciwnościom losu, wciągają od pierwszej chwili.

Nieźle wypada także sama rozgrywka, choć poziomem skomplikowania nie odstaje od fabuły. Przez cały czas kierujemy tytułowym bohaterem-niemową, który może wykonywać trzy czynności: biegać, skakać oraz zapalać się. Pierwsze dwie są oczywiste, ale trzecia wymaga już dodatkowego wyjaśnienia. W przemierzanych przez nas lokacjach często panuje mrok, który możemy rozświetlić, zapalając knot świeczki. Jednak musimy uważać, bo paląc się, spalamy wosk i sprawiamy, że bohater staje się coraz mniejszy. Gdy całkiem się wypali (a stanie się to po łącznie 10 sekundach), przegrywamy. Porażkę oznacza także wpadnięcie w przepaść albo do wody.

Pomysł z wypalaniem się sprawia, że Candleman stanowi pewne wyzwanie, choć nie aż tak duże, jak można by się spodziewać, m.in. dlatego, że co jakiś czas wosk odnawia się. Za wadę można uznać natomiast dość nierówny poziom trudności. O dziwo, najwięcej problemów mieliśmy bodaj... na początku gry.

W Candleman zawarto 12 rozdziałów, podczas których poznajemy różne fragmenty "życia" świeczki. Każdy z nich jest zupełnie inny. Na wspomnianym statku rozgrywa się tylko początek, a później możemy zwiedzić także las, jeziora czy jaskinie. Każdy etap to nie tylko odmienne doznania dla oczu, uszu... i duszy, ale także nowe rozwiązania pod względem mechaniki oraz nieznane wcześniej rodzaje zagadek. Przejście wszystkich rozdziałów powinno wam zająć około pięć-sześć godzin.

Candleman oferuje oryginalne doznania, związane z samym poznawaniem historii i eksploracją lokacji - i to jest największa siła tej gry. Co prawda, sama rozgrywka też wypada nieźle, ale najwięcej przyjemności będziecie z niej czerpać, jeśli będziecie potrafili docenić wartość artystyczną.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy