Call of Duty: Ghosts

Activision zapowiadało, że wraz z Call of Duty: Ghosts rozpocznie nowy rozdział historii serii. Ale czy nieznani wcześniej bohaterowie, kilka nowych trybów rozgrywki i zwiastun z Megan Fox wystarczą, by po raz kolejny odnieść sukces?

Jak wszem i wobec wiadomo, Call of Duty to jeden z największych przebojów w historii elektronicznej rozrywki. Kolejne części tej serii jedna po drugiej biły rekordy popularności, liczby sprzedanych egzemplarzy i wygenerowanego przychodu. Activision tylko liczyło pieniądze, zarabiane na sprawdzonej i tylko odrobinę modyfikowanej formule. Jednak nawet największy czempion w końcu się starzeje. Activision po latach sukcesów Call of Duty zostało wręcz zmuszone do zmian. Te nastąpiły w tym roku, w kolejnej odsłonie, zatytułowanej Call of Duty: Ghosts. Czy to rewolucja?

Reklama

A skądże. Call of Duty: Ghosts, owszem, wnosi powiew świeżości do śmierdzącego już stęchlizną cyklu, ale o przewrocie majowym nie może być mowy. Te nowości, o których piszę, ograniczają się głównie do wprowadzenia oddziału Ghostów oraz dołożenia kilku nowych opcji rozgrywki. Poza tym mamy do czynienia z tą samą, oskryptowaną, liniową i diabelnie widowiskową strzelanką wojenną, której ukończenie zajmuje kilka godzin, ale która poza kampanią serwuje także naprawdę niezły multiplayer. Tak naprawdę zapowiedź wejścia w nową erę okazała się tylko marketingową manipulacją. Call of Duty: Ghosts to to samo Call of Duty, w które gramy od lat. To go jednak nie dyskwalifikuje. To wszakże w dalszym ciągu kawał dobrego shootera.

Tym razem fabuła kręci się wokół przemysłu paliwowego. Koncerny z Ameryki Południowej tworzą konglomerat o nazwie Federacja, którego celem stają się Stany Zjednoczone. Na początek Latynosi przejmują kontrolę nad wojskowym satelitą i przypuszczają atak na Los Angeles. Metropolia zamienia się w płonące zgliszcza. Czas zacząć działań. Głównymi bohaterami Call of Duty: Ghosts są dwaj bracia - żołnierze, którzy wkrótce przyłączają się do tytułowego oddziału Duchów, którego celem jest uratowaniem Stanów Zjednoczonych przed zagładą z południa (błahostka). Zaczyna się ciekawie, ale dalszy ciąg fabuły to miks wyświechtanych motywów, przywodzący na myśl scenariusze poprzednich odsłon serii.

Kampania, której ukończenie zajmuje około pięciu godzin, to zestaw zróżnicowanych i widowiskowych, ale zarazem liniowych i oskryptowanych misji (skąd my to znamy, prawda?). w ich trakcie mamy okazję włamać się do pilnie strzeżonego wieżowca, zanurkować pod wodą czy postrzelać z czołgu. Akcja jest dynamiczna, płynna i po brzegi wypchana wyreżyserowanymi scenkami. W zasadzie na nic nie można narzekać. Na nic poza... nowościami. Jedną jedyną, o której warto wspomnieć, jest owczarek niemiecki Riley, który pomaga nam w niektórych misjach i którym nawet możemy dwukrotnie pokierować.

Poza kampanią singlową panowie z Infinity Ward wprowadzili nową kooperacyjną opcję o nazwie Extinction, która pojawiła się w zastępstwie doskonale znanego trybu Zombie. Podobnie jak w nim, w Extinction przenosimy się wraz z przyjaciółmi (maksymalnie trójka) do alternatywnej rzeczywistości, w której odpieramy inwazję obcych. Poza strzelaniem do różowych potworów musimy niszczyć ich gniazda, wykorzystując do tego specjalny świder. Zabawa jest przednia. Obcy poruszają się inaczej niż typowi żołnierze i zombie, dzięki czemu zabawa nabiera odmiennego charakteru. Przyznam, że Extinction to dla mnie największa niespodzianka (miła, rzecz jasna) w Call of Duty: Ghosts.

Nowe opcje zabawy pojawiły się także w multiplayerze. Blitz to tryb inspirowany amerykańskim futbolem, w którym punkty zdobywamy, przedostając się na pola należące do przeciwnika. Search & Rescue to wariacja znanego już Search & Destroy, w której, zbierając nieśmiertelniki po poległych kompanach, zdobywamy szansę na odrodzenie się jeszcze w tej samej rundzie. Szkoda jednak, że usunięto tym samym Search & Destroy, który to zrobił na mnie osobiście naprawdę niezłe wrażenie. W Grind również zbieramy nieśmiertelniki, ale tutaj należy je zanosić do bazy w celu zdobycia punktów.

Poza tym pojawiły się jeszcze dwie wariacje deathmatcha - Hunted (zaczynamy z pistoletami, a lepsza broń zrzucana jest z nieba) oraz Cranked (każdy frag czyni nas silniejszymi, ale jeśli nie zabijemy nikogo w ciągu 30 sekund, sami tracimy życie). Widzicie więc, że najwięcej nowego w Call of Duty: Ghosts czeka na nas w opcji wieloosobowej. To tutaj szukajcie tej nowej ery, która miała nadejść wraz z nowym COD-em, choć określenie "nowa era" to w tym przypadku duże nadużycie.

Call of Duty: Ghosts miał przenieść nas w nową generację, ale nie zrobił tego ani jeśli idzie o rozgrywkę, ani jeśli mowa o stronie wizualnej. Przyznać trzeba, że Infinity Ward przygotowało chyba najładniejszą część serii, ale do next-genów jeszcze jej daleko. Przynajmniej, jeśli mowa o wersjach na PC, X360 i PS3. Możliwe, że na Xboksie One oraz PlayStation 4 zobaczymy fajerwerki na miarę nowej epoki, ale ja bym na to specjalnie nie liczył.

Oceniając Call of Duty: Ghosts w kontekście zapowiadanych zmian, należy napisać wprost, że to duże rozczarowanie. Jednak patrząc na grę przez pryzmat neutralnego gracza, który oczekiwał po prostu dobrej strzelanki z intensywną kampanią i dopracowanym multiplayerem, nie sposób odmówić Infinity Ward dobrej - rzemieślniczej, ale dobrej - roboty. Niemniej na nową generację w serii Call of Duty musimy jeszcze poczekać...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Call of Duty: Ghosts | Activision
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy