Call of Duty: Black Ops 4 - recenzja

Call of Duty: Black Ops 4 /materiały prasowe

​Historia dzieje się na naszych oczach. Call of Duty bez kampanii. Standardowa do tej pory trójca single-multi-zombie w tym roku przybrała nieco inną postać. Czy warto było pozbywać się krótkiej historii dla dodatkowych zawartości w innych trybach? Czy Black Ops 4 wyjdzie to na dobre?

Najbardziej w tym roku imponuje fakt, że Call of Duty stało się czymś za wzór gry kompletnej. Jeden tytuł zapewniający rozrywkę trzem, różnym rodzajom graczy. W pewnym sensie, nawet czterem, jeżeli do osobnej kategorii zaliczymy osoby lubiące różnorodne doświadczenia, skaczące za jednego trybu gry do drugiego. Co więcej, brak kampanii oznacza znacznie więcej zawartości. Gracze multiplayera cieszą się z 14 map, zamiast dziewięciu w poprzednim roku, a fani zombie mają do dyspozycji aż cztery scenariusze. I chociaż warto również spojrzeć na grę całościowo, najlepiej będzie skupić się na każdym jej elemencie oddzielnie.

Reklama

Zombie

Czteroosobowa grupa w walce z hordami przeciwników. Koncepcja zombie ewoluuje z roku na rok, a Treyarch po raz kolejny pokazuje, dlaczego wiele osób uważa, że to właśnie oni najlepiej rozumieją ten tryb. Znów warto wspomnieć tutaj o braku kampanii, która otworzyła twórcom pełne pole do popisu. Zamiast jednej mapy na początku, dostaliśmy cztery. Trzy, jeżeli nie zdecydowaliście się na zakup Black Ops Passa, karnetu sezonowego. Co więcej, zombie nie zostało wzbogacone wyłącznie o nowe lokacje, ale również o kilka niespodzianek, które dodają całemu trybowi jeszcze więcej powtarzalności.

Zanim jednak przejdziemy do grindu, na pochwałę zasługuje tutorial, który pojawia się wśród możliwych do wyboru aktywności. Zarówno ten dla początkujących, jak i ten bardziej zaawansowany, sprawnie przeprowadzają gracza za rękę przez świat zombie. Wytłumaczony zostanie system perków, podstawy obrony przed zombie, skrzynki z losowymi brońmi czy nawet system craftowania, jaki jest obecny w tegorocznej wersji trybu. Wciąż nie będziecie mieli oczywiście pojęcia, co robić na początku na mapie, do której zostaniecie wrzuceni, ale na pewno poznacie podstawy, które mają pomóc Wam w przetrwaniu do dalszych etapów gry.

Obok klasycznych map, gdzie możemy swoim tempem odkrywać kolejne lokacje, do zombie został również przedstawiony tryb Rush. Jak sama nazwa wskazuje, akcja dzieje się dużo szybciej, mecze trwają krócej, a cel całego zamieszania jest nam jasno przedstawiany na ekranie. Pieniądze nie mają tutaj żadnego znaczenia, możemy korzystać dowolnie ze wszystkiego, co znajdziemy. Chodzi tylko o to, żeby przeżyć jak najdłużej i zbierać punkty, które okazjonalne wypadają z poległych przeciwników. W wykonaniu celu mają przeszkodzić nam tytułowe rushe, małe lokacje porozrzucane po całej mapie, gdzie musimy udać się, żeby rozpocząć wydarzenie. Ze wszystkich stron zaczynają wychodzić zombie, gracze nie mogą opuścić małego pomieszczenia, a ich celem jest obrona miejsca, w którym się znaleźli. Wykonane zadanie nagradza mnóstwem punktów. Po chwili pojawia się kolejny rush, możemy po drodze zgarnąć ze ścian nowe bronie, poszukać perków i przygotować się do następnej fali potworów. Kiedy liczba żyć każdego z członków grupy dobije zera, gra się kończy.

Zombie jest definitywnie tym trybem, który najbardziej zyskał na braku kampanii. W dniu premiery dostaliśmy taką samą liczbę map, jaka była dostępna na zakończenie roku Call of Duty: WWII. Dodatkowe tryby, samouczek, różne klasy postaci, powtarzalność na bardzo wysokim poziomie. Dotarliśmy do momentu, kiedy kolejne mozliwości stają się wręcz przytłaczające. Wcześniej przechodziło się mapę, a potem pozostawało tylko jej powtarzanie. Teraz jestem w stanie wyobrazić sobie scenariusz, gdzie do zombie przekonują się również ci, którzy wcześniej nie rozumieli idei tego trybu.

Blackout

Zbawiciel tegorocznego Call of Duty. Powód, dla którego wyśmiewana przez wielu seria znów wróciła na usta większości użytkowników. Jeżeli chodzi jednak o samą grę, ta nie zmieniła się wiele od tego, co mieliśmy okazję zobaczyć w becie. Wszyscy byli zachwyceni wersją sprzed premiery, Vanderhaar zapowiadał, jak dużo będzie się jeszcze zmieniało i ile pracy ich czeka, by przez kolejny miesiąc nie zrobić dosłownie nic.
Call of Duty będzie nam służyć oczywiście co najmniej przez następny rok, a Blackout może bawić niektórych nawet dłużej, także czasu Treyarch ma jeszcze sporo, ale na razie wygląda to po prostu solidnie. Gra działa dobrze, zarówno na PC jak i PS4, wygląda zadowalająco i sprawia tyle samo frajdy, ile dawała podczas bety. Uległo zmianie kilka detali, w tym armor oraz obrażenia zadawane przez zamykającą się strefę, jednak poza tym wszystko wygląda dokładnie tak samo.

Brakuje jakiegoś powodu, żeby grać kolejne mecze, oprócz samej chęci do wygrywania. Zombie zachęca toną easter eggów, skomplikowanymi zagadkami i customizacją broni. Multiplayer, mimo większości broni zablokowanych za progressem oraz systemu prestiżów, wciąż został ostatnio wzbogacony o coś na wzór battle passa z Fortnite’a. Blackout na razie po prostu jest.

Jest i wymaga kolejnych zmian. Chociaż pod względem działania, przyjemności z rozgrywki i braku wiekszych frustracji, Treyarch udało się pokonać większość wątpliwej, battleroyalowej konkurencji, nie jest to tytuł idealny. Podobnie jak w mutliplayerze, do którego za chwilę przejdziemy, potrzebny jest balans broni. Wciąż trwają również narzekania na armor, ewidentnie wymagający kilku poprawek, oraz fakt, że Blackout zdaje się bardziej nagradzać graczy cierpliwych, wyczekujących końca meczu w rogu jakiegoś rodzinnego domu, niż tych szukających kolejnych zabójstw na swoje konto.

Abstrahując jednak od detali, dostaliśmy kawał solidnego battleroyale. Fani Call of Duty będą zadowoleni, że o grze mówi się znacznie głośniej niż w poprzednich latach, a miłośnicy samego trybu, gdzie przetrwać ma najsilniejszy, ucieszy jakość Blackouta. Może wreszcie uda się bowiem wyjść z tego świata, gdzie Fortnite króluje nad drewnianym PUBG oraz dziesiątkami nieudanych kopii.

Multiplayer

Esencja Call of Duty. Wreszcie, po roku zmagań z męczącym WWII, nasza cierpliwość miała zostać wynagrodzona. Wynagrodzona tytułem od twórcy przez wielu uważanego za najlepszego z deweloperów CoD-a, Treyarch. Czwarta odsłona Black Opsa schodzi z powrotem z butami na ziemię. I to, co przy okazji bety wydawało się powtórką z BO3, bez możliwości latania pod sufitem, teraz powoli wyrasta na jednego z najlepszych współczesnych Call of Duty.

Mówiąc krótki i dosadnie, Black Ops 4 po prostu sprawia mnóstwo frajdy. Wślizgi, skoki, quick scope’y... Płynna, dynamiczna rozgrywka bardzo mocno w stylu Call of Duty. Walka jest szybka, nagrody za serie zabójstw są mocne, a operatorzy irytują znacznie mniej, niż mogłoby wydawać się na początku.

Na oddzielny akapit zasługują również tegoroczne mapy. Przede wszystkim, ukłon w stronę Treyarcha za ich ilość. Razem z wychodzącym w listopadzie nuketown, będziemy mieli aż 15 różnych lokacji. W porównaniu do dziewięciu sprzed roku, trafiliśmy niemalże do raju. Mapy to dobry przykład tego, jak nowe pomysły Treyarcha zostały przyjęte z naprawdę sporym entuzjazmem. Obawy o długi time to kill czy grę opartą na współpracy, idącą w kierunku Overwatcha, zniknęły prawie tak szybko, jak się pojawiły. Remastery wśród map dostępnych na premierę, to kolejny świetny pomysł, który tylko zwiększa dostępne możliwości. To samo tyczy się chociażby operator modów oraz nowym dodatkom do broni, umożliwiającym kolejne sposoby na dostosowywanie ekwipunku do własnych potrzeb.

W rezultacie jedynym, poważnym problemem z nowym Call of Duty jest to, co zazwyczaj w społeczności jest głównym tematem rozmowy. Kilka dni temu rozeszła się informacja o tym, że serwery Black Opsa 4 działają w 20Hz, w porównaniu do 60Hz, co czyni pojedynki 1v1 dużo bardziej losowymi. Trafiają się serwery, gdzie gra potrafi rejestrować każdy nasz pocisk wpakowany w ciało przeciwnika, a są i takie momenty, gdy towarzyszy nam nieustające poczucie bezsilności. W połączeniu z faktem, że w becie graliśmy na 60Hz, dostajemy przykry downgrade, który niestety nie gwarantuje, żeby cokolwiek w tej kwestii miało się zmienić.

Reszta mankamentów to już tematy związane głównie z balansem. Bylibyśmy w wyjątkowo dobrej sytuacji, gdyby nie fakt, że SMG są tak słabe. Reszta kategorii broni ma bowiem swoich reprezentantów, którzy potrafią siać zniszczenie. Karabinów jest aż nadto, wśród snajperek króluje Paladin, świetnie gra się Augerem, a silny okazał się nawet Titan, który zapowiadał się na ciężką, toporną broń z ogromnym magazynkiem. Jeżeli Treyarch usłyszy feedback odnośnie SMG oraz miejsc odradzania się na niektórych mapach i postanowi coś z tym zrobić, możemy mieć grę, która podobnie jak Black Ops 3, posłuży wielu graczom na kilka kolejnych lat.

Kolejna, ostatnia już pochwała należy się Treyarchowi za wersję PC. Dostaliśmy obietnice przy okazji pierwszych ogłoszeń, że ta społecznosc nie zostanie zaniedbana, jak w każdym poprzednim roku, i na razie twórcy zdają się dotrzymywać własnego słowa. Gra działa płynnie, nie różni się niczym od dominującej na rynku wersji konsolowej, a obecność Black Opsa 4 wśród gier Blizzarda sugeruje, że w tym roku nie powinniśmy spodziewać się latających po mapie cheaterów.

Całość pozwolę sobie zakończyć tym, czym zacząłem dzisiejszą recenzję. Call of Duty to teraz tytuł kompletny. Jedni będą chcieli pograć w mutliplayer, inni lata temu zakochali się w trybie zombie, a kolejni od kilku miesięcy czekają na nowy battleroyale. Treyarch podjął spore ryzyko, decydując się na rozwój Blackouta i zrezygnowanie z kampanii. Oby rozpoczęło to nową erę w historii serii, tworząc z Call of Duty tytuł czysto multiplayerowy.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Call of Duty: Black Ops 4
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy