Beat Cop - recenzja

​Swoich sił w nim postanowiło spróbować rodzime studio PixelCrow, które przy wsparciu 11bit Studios (czyli twórców m.in. serii Anomaly) wydało na świat Beat Cop. To produkcja, którą śledziliśmy z ciekawością od samego początku i do testowania której przystąpiliśmy ze sporymi nadziejami, że oto mamy przed sobą kolejną udaną grę znad Wisły.

Czym jest Beat Cop? To nieliniowa przygodówka z elementami zarządzania czasem, osadzona w stylistyce retro. Jej cechami charakterystycznymi są przede wszystkim: pixel artowa grafika, muzyka z gatunku new retro oraz specyficzne, rynsztokowe poczucie humoru. Jednak najważniejsza jest w niej oczywiście sama rozgrywka, o której możemy się w końcu szerzej wypowiedzieć. A zatem...

W Beat Cop wcielamy się w Jacka Kellyego - amerykańskiego policjanta irlandziego pochodzenia, który jeszcze niedawno był wziętym detektywem, a teraz został zdegradowany do roli zwykłego krawężnika. To wszystko przez morderstwo i kradzież, w które został wrobiony. Oczywiście jego celem jest dowieść swojej niewinności, ale w międzyczasie będzie musiał odbywać najzwyklejsze w świecie patrole, łapać złodziei, wystawiać mandaty za złe parkowanie...

Reklama

Jednak sytuacja jest jeszcze trudniejsza niż mogłoby się z początku wydawać. Chodzi o to, że dzielnica, do której został przeniesiony Kelly, roi się od zbirów, prostytutek, członków włoskiej mafii i czarnoskórych gangsterów. My z nimi wszystkimi musimy sobie radzić, łącząc interesy trzech stron: policji, włoskiej mafii oraz miejscowego gangu. Jeśli pomożemy jednym, stracimy w oczach drugich. Dlatego musimy uważać, co robimy i jakie decyzje podejmujemy.

Akcja w Beat Cop została przedstawiona w dwuwymiarowej grafice, z perspektywy bocznej. Każdy dzień rozpoczynamy od briefingu na naszym komisariacie, podczas którego nasz przełożony w żołnierskich słowach przekazuje, co sądzi o naszych poczynaniach i co mamy zrobić podczas najbliższych godzin. To zabawne dialogi (wszak w rozmowę włącza się Kelly i jego koledzy z jednostki), podczas których można się niejednokrotnie zaśmiać, ale tylko pod warunkiem, że odpowiada nam specyficzne, rynsztokowe poczucie humoru.

Po briefingu trafiamy na ulicę, mając przed sobą za zadanie na przykład wystawić 6 mandatów za złe parkowanie czy wprowadzić w pracę amerykańskiej policji kolegę, który przyjechał do Stanów Zjednoczonych z Rosji. Jednak to tylko początek. Szybko okazuje się bowiem, że w miejscowym sklepie grasuje złodziej, w jednym z mieszkań mężczyzna zastrasza swoją córkę, a włoska mafia prosi nas o pomoc w zwolnieniu miejsca przed należącą do niej pizzerią o czwartej popołudniu (od czego mamy możliwość wezwania holownika...). Co i rusz coś się dzieje. Niektóre sytuacje są błahe, inne całkiem poważne, ale gra cały czas częstuje nas wspomnianym humorem.

W ciągu kilku pierwszych dni byliśmy zafascynowani tym, ile się dzieje w Beat Cop, jak różnorodne są sytuacje, w których zostajemy osadzeni, jak często możemy podejmować decyzje... Jednak po dwóch-trzech godzinach zaczęła nam doskwierać schematyczność. Sekwencja "odbywamy briefing, biegamy z miejsca na miejsce, wystawiamy określoną liczbę mandatów, kończymy dzień" w końcu przestała nas kręcić tak, jak kręciła na początku. Ale pomimo tego Beat Cop potrafił utrzymać nas przed komputerem na dłużej. To pewnie zasługa między innymi całkiem interesującej fabuły i chęci doprowadzenia jej do końca.

Jeśli lubicie policyjne klimaty, (nieliniowe) przygodówki i zabawę w zarządzanie czasem, Beat Cop powinno was wciągnąć od pierwszej chwili i prawdopodobnie wciągnie was na tyle, że zostaniecie z nią na kilka wieczorów. Gra ma swoje słabsze strony, ale pomimo nich jest zdecydowanie warta zainteresowania. Dobra robota, PixelCrow!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Beat Cop
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama