Amnesia: Rebirth - recenzja

​Amnesia dla wielu graczy stała się synonimem idealnego wirtualnego horroru. Czy trzecia odsłona serii straszy równie mocno jak poprzedniczki?

Jeśli idzie o horrory, jestem raczej tradycjonalistą. Czy mowa o grach, czy o filmach, czy o książkach, lubię klasykę, w której bohaterowie odwiedzają nawiedzone domostwa, obskurne szpitale psychiatryczne czy opuszczone miasteczka. Jednak potrafię docenić także niekonwencjonalne pomysły. Z takim właśnie wyszło do nas studio Frictional Games, osadzając trzecią część serii Amnesia - zatytułowaną Rebirth - w niespotykanej dotąd scenerii.

Amnesia: Rebirth rozpoczyna się w momencie, w którym badaczka Tasi Trianson leci wraz ze swoim partnerem nad algierską pustynią. Samolot ulega jednak awarii i rozbija się na samym środku "piaszczystego oceanu". Po odzyskaniu przytomności orientuje się, że wszyscy pasażerowie przepadli, podobnie jak jej wspomnienia. Nie ma innej możliwości, trzeba się za nimi rozejrzeć i odkryć tajemnicę miejsca, w którym się znaleźliśmy.

Reklama

Jak więc widzicie, Frictional Games postawiło w Amnesii: Rebirth na nietypowy setting. Przygodę rozpoczynamy na pustyni, aby jakiś czas później odwiedzić podziemne laboratoria oraz obce wymiary. Co najważniejsze, miejsca te okazują się wystarczająco klimatyczne i stanowią dobrą bazę pod horror, którego stajemy się uczestnikami.

Setting się zmienił, ale rozgrywka w głównej mierze pozostała bez zmian. Amnesia: Rebirth to w dalszym ciągu survival horror, w którym skupiamy się na eksploracji, zgłębianiu tajemnic i unikaniu zagrożenia. Jednym z naszych głównych wrogów jest... ciemność. Czym dłużej w niej przebywamy, w tym większy obłęd zaczyna popadać główna bohaterka. Powoduje to omamy wizualne i słuchowe, które potrafią przyprawić o ciarki i wywołać silny niepokój. To, co poprzednie Amnesie robiły tak dobrze, świetnie wychodzi także tym razem.

Podczas zabawy lepiej trzymać się wszelkiego rodzaju źródeł światła, jeśli to akurat możliwe, bo zdarza nam się odwiedzać także miejsca zupełnie mroczne. Na szczęście Tasi nosi przy sobie zapałki oraz zapalniczkę, które mogą oświetlić otoczenie, gdy zajdzie taka potrzeba. Działają jednak przez mocno ograniczony czas, więc musimy się spieszyć, starając się odnaleźć właściwą drogę. A gdy zapadnie ciemność... cóż, musimy sobie jakoś poradzić.

Oczywiście ciemność nie jest naszym jedynym przeciwnikiem. W grze występują mroczne kreatury, o których nie będę się rozpisywał, żeby nie popsuć wam zabawy. Najważniejsze jest to, że nie możemy z nimi walczyć - możemy jedynie uciekać. Gdy tylko któryś ze stworów zaczyna nas gonić, puls momentalnie przyspiesza, a poziom adrenaliny się podnosi.

A to wciąż nie wszystkie atrakcje, jakie przygotowali twórcy Amnesii: Rebirth. Gra zawiera także szereg łamigłówek do rozwiązania. Względnie prostych, ale dobrze pomyślanych i zmuszających nas do skoncentrowania się. Na poszczególnych poziomach rozlokowano też trochę przedmiotów kolekcjonerskich, za którymi warto się rozejrzeć. Każdy z nich pozwala nam się dowiedzieć czegoś więcej o uniwersum.

Amnesia: Rebirth oferuje rozgrywkę na sześć-siedem godzin, co stanowi całkiem przyzwoity wynik. Szczególnie, że gra jest naprawdę dopracowana. Także pod względem wizualnym i dźwiękowym. Autorzy, wykorzystując umiejętnie obraz i dźwięk, stworzyli świetną atmosferę, od której wielokrotnie można poczuć, jak włosy jeżą się na karku.

Jeśli lubicie horrory, po prostu nie możecie przejść obojętnie obok Amnesii: Rebirth. To wprost wymarzona propozycja na nadchodzące Halloween. W tym przypadku "wymarzona" oznacza "przerażająca". Frictional Games nie zapomniało, jak straszyć. Podobnie jak za pierwszym i drugim razem, robi to w świetnym stylu.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy