Jesus Strikes Back stawia na kontrowersje

​Jesus Strikes Back: Judgement Day to najnowszy przykład tytułu, który w celach promocji - oraz promowania określonych poglądów politycznych - stawia na jak największe kontrowersje oraz wywołanie oburzenia wśród graczy, podczas gdy jakość samej gry ociera się o absolutne dno.

Podejście twórców najlepiej ilustruje plejada bohaterów, w których przyjdzie się nam wcielić, o ile JSB: JD faktycznie kiedykolwiek się ukaże. Jest więc mesjasz J.C, Austriak z wąsem o imieniu Dolf, amerykański blondyn Tromp, Rosjanin Pootin, Zi Jingjong z Chin, Napolion z Francji oraz Mussolino z Włoch.

Rozszyfrowanie tego, na kim wzorowane są wymienione powyżej postaci, nie powinni być większym wyzwaniem. Cały ten "skład" łączy siły, by walczyć z "radykałami" i szerzyć jak najbardziej prawicowe poglądy w "Nowym Świecie", opanowanym przez lewicowe wartości i liberalne poglądy. Skandal!

Reklama

Kim są "radykałowie"? Jak można się domyślić, twórcy kontynuują tu dość mało subtelne podejście. Walczymy bowiem z feministkami, przedstawicielami społeczności LGBT, nielegalnymi imigrantami, terrorystami, ludźmi o socjalistycznych poglądach, a nawet doktorami o ciemnej karnacji.

Jak czytamy na oficjalnej stronie, wśród deweloperów znaleźć można "człowieka przerażonego przytłaczającą poprawnością polityczną w Stanach Zjednoczonych oraz w innych krajach", a także osobę zdenerwowaną faktem, że "Unia Europejska ogranicza wolność słowa i w ten sposób zmusiła go do prac nad Jesus Strikes Back: Judgement Day". Cóż za poświęcenie.

Nie jest obecnie jasne, na ile całe przedsięwzięcie jest niskiej jakości żartem i prowokacją, a na ile rzeczywistym projektem, który doczeka się realizacji. Anonimowi deweloperzy zapewniają jak tylko mogą, że mamy co czynienia z tym drugim, więc pozostaje uzbroić się w cierpliwość.

Publikację darmowej wersji alpha zaplanowano bowiem na początek przyszłego roku - na 31 stycznia. "To ciesząca serce opowieść o grupie nietypowych przyjaciół w szalonym świecie" - czytamy na oficjalnej stronie. Jeśli to tylko prowokacja, to - patrząc na rozgłos w mediach - wyraźnie się udało.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy