GTA V mogło być lepszym sandboksem

Sandbox. Nazwa tego gatunku - jeżeli można to w ogóle określić gatunkiem - to po prostu "piaskownica" w języku angielskim. Każdy z nas siedział kiedyś w piaskownicy - zabawa w niej charakteryzuje się tym, że od momentu wejścia do samego końca ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia, a zabawa pozbawiona jest zupełnie sztywnych reguł.

Każda decyzja, jaką podejmiemy, prowadzi do celu, który sami sobie obraliśmy. Dlatego choć jedna z najważniejszych produkcji naszych czasów - Grand Theft Auto V - niewątpliwie jest rewelacyjną grą, nie dla każdego musi być dobrym sandboksem. Za chwilę wyjaśnię, skąd ta herezja. Najpierw przyjrzyjmy się kontr-przykładowi.

Jednym z niekwestionowanych sandboksów idealnych jest The Elder Scrolls V: Skyrim. Po krótkim, acz dla wielu graczy nużącym samouczku, zostajemy rzuceni bezpośrednio na głęboką wodę. O naszym losie zadecyduje już pierwszy krok - pójdziemy w lewo, w nieznane, czy udamy się do widocznego w oddali, bezpiecznego Riverwood? Co tam zrobimy? Jakie wybory podejmiemy na miejscu? A w samym Riverwood jest ich całkiem sporo - możemy na przykład sprzymierzyć się z postacią A przeciwko postaci B lub w ostatniej chwili zrobić coś zupełnie odwrotnego.

Reklama

Każdy, kto grał w Skyrima, napisał swoją własną historię - zupełnie niezależną od głównego nurtu fabularnego, którego nie trzeba w ogóle ruszać, żeby spędzić w grze setki godzin. I to czyni produkcję Bethesdy świetnym sandboksem - od niemal samego początku gra daje nam wolną rękę w zakresie tego, dokąd pójdziemy, co zrobimy i kim się staniemy. Na dodatek system postępów w danych umiejętnościach jest skonstruowany tak, by promować naszą wolną wolę - może nie tak bardzo, jak na przykład w Morrowindzie, ale z racji rozbudowania można to Skyrimowi wybaczyć.

Nieco inaczej jest z GTA V. Choć oczywiście niemal od początku możemy jeździć, gdzie chcemy i robić, co chcemy... mapa tak naprawdę świeci pustkami. Jest wielka i wypełniona przepięknymi okolicami, które nie kryją w sobie prawie żadnych ciekawych zajęć dla człowieka, który w nosie ma linie fabularne napisane przez twórców gier. A takich ludzi - kupujących jeden z najważniejszych sandboksów dla jego sandboksowych elementów - jest zaskakująco wielu.

Zanim osiągniemy pełnię możliwości w GTA V, musimy poświęcić co najmniej kilka godzin podążając wyznaczoną ścieżką. Mamy w niej jakąś tam dowolność, to prawda, poza tym wszystko wyprodukowane jest na najwyższym poziomie, więc powodów do narzekań na samą warstwę fabularną nie ma. Problem pojawia się jednak w momencie, kiedy przeciętny gracz, przyzwyczajony do poprzednich odsłon serii, ma po prostu ochotę pojeździć sobie po mieście, robiąc co mu się tylko podoba.

Oczywiście nie odbieram Grand Theft Auto V praw do tytułów takich jak "gra roku 2013" (ani 2014 - PS4/XBO, ani 2015 - PC), ani nie krytykuję gry jako całości. Sugeruję tylko, że niejeden miłośnik łopatek i wiaderek przez ten jeden aspekt prawdopodobnie poszedł bawić się do innej piaskownicy. Jeśli więc zastanawialiście się, skąd (nieliczne, ale jednak) negatywne opinie na temat GTA V - być może jest to jedna z odpowiedzi.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: GTA 5
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy