Bombardowanie recenzjami - niebezpieczne i niesprawiedliwe zjawisko?

​Bombardowanie recenzjami. W oryginale - review bombing. Zjawisko znane od lat, ale cały czas przybierające na sile. Czy rzeczywiście tak niezbezpieczne i nieuczciwe, na jakie wygląda?

Sprawdzanie przed zakupem informacji oraz opinii na temat produktu w internecie stało się już we współczesnym społeczeństwie nawykiem. Co robią gracze, zanim zdecydują się na tę czy inną grę? Przeglądają fora internetowe, pytają w mediach społecznościowych, czytają recenzje branżowych mediów albo sprawdzają oceny w agregatorach takich jak np. Metacritic. Ten ostatni serwis to ogromna baza wiedzy na temat nie tylko gier, ale i filmów, seriali czy albumów muzycznych. Jest znany z tego, że prezentuje oddzielnie średnią ocen dziennikarzy oraz użytkowników. Te często są sobie bliskie, ale zdarzają się też przypadki, gdy zupełnie się rozjeżdżają.

Reklama

Często jest to efektem tzw. review bombingu, czyli - tłumacząc na język polski - bombardowania recenzjami. Bynajmniej nie pozytywnymi, ale negatywnymi, zwieńczonymi oceną 0/10 lub 1/10. Co jakiś czas gracze wręcz masowo dają w ten sposób wyraz rozczarowaniu. Niekoniecznie samą grą, ale na przykład kontrowersyjnymi decyzjami twórców. Bywało, że dany tytuł dzień po premierze miał w Metacritic bardzo wysoką średnią braną z ocen dziennikarzy, a jednocześnie blisko zerową, pochodzącą od użytkowników. Nie trzeba przenikliwości umysłu Alberta Einsteina, by dojść wówczas do wniosku, że coś tu - nomen omen - nie gra.

W 2008 roku ukazał się Spore, nowatorska gra zaprojektowana przez Willa Wrighta, czyli ojca kultowej serii The Sims. Jej wydawca zastosował w niej kontrowersyjne zabezpieczenie antypirackie, polegające na tym, że każdy egzemplarz można było zainstalować maksymalnie trzy razy. Wśród graczy zawrzało. Bomby spadły błyskawicznie. Efekt? Średnia ocen wśród dziennikarzy: 8,4/10. Wśród użytkowników: 5,6/10. To był chyba pierwszy tak głośny przypadek review bombingu w świecie gier wideo.

Powody bombardowania recenzjami mogą być przeróżne. W 2017 roku Nier: Automata została zalana niskimi ocenami przez graczy z Chin, którzy domagali się tłumaczenia gry na ich ojczysty język. W tym samym roku Take-Two oberwało za ograniczanie w Grand Theft Auto V możliwości tworzenia własnych modyfikacji za pomocą narzędzia OpenIV. W efekcie ocena piątej odsłony GTA na Steamie zmieniła się z "pozytywnej" na "mieszaną". Crusader Kings 2 zostało z kolei zbombardowane po tym, jak wydawca podniósł cenę gry w niektórych krajach.

Czasem do bombardowania recenzjami dochodzi z powodów polityczno-obyczajowych. Najgłośniejszy atak tego rodzaju trafił w The Last of Us Part 2. Gra zdobyła świetne recenzje. Ponad 300 razy uznano ją za najlepszą produkcję ubiegłego roku. Średnia ocen w Metacritic wśród dziennikarzy to 9,3/10, a wśród użytkowników... 5,7/10 (po premierze była dużo niższa). Graczom nie przypadła do gustu historia, niezbyt odkrywcza rozgrywka, ale także... wątki LGBT.

Czasem bombardowanie recenzjami jest jednak (przynajmniej do pewnego stopnia) zasłużone. Mam na myśli na przykład Warcraft 3: Reforged, czyli remake kultowego RTS-a, którego jakość pozostawiała wiele do życzenia. Albo Cyberpunka 2077, na którego czekały dziesiątki milionów graczy i który wielu z nich zawiódł z powodu rozlicznych błędów czy fatalnej optymalizacji w wersji na konsole starej generacji. Być może hejt, który spadł na twórców obu tych produkcji (czyli Blizzard i CD Projekt RED), był przesadzony, ale nie da się ukryć, że w obu przypadkach odbiorcy mogli być zawiedzeni.

Masowe wystawianie najniższych ocen bywa często niesprawiedliwe, ale ma też swoją dobrą stronę. Gracze w ten sposób "uczą" niektóre firmy, że nie powinno się postępować w określony sposób. Wystarczy przytoczyć przykład Star Wars: Battlefronta 2 i słynne lootboksy, czyli paczki z losową zawartością, za którą trzeba było oryginalnie płacić, by móc czerpać pełnię przyjemności z rozgrywki. Ostatecznie - po tym, jak na Electronic Arts spłynęła fala nienawiści (nie jest to określenie ani odrobinę przesadzone) - znaczenie mikrotransakcji zostało wyraźnie zmniejszone, a obecnie gra oferuje o wiele, wiele więcej w cenie niż tuż po premierze.

A czy bombardowanie recenzjami ma wpływ na sprzedaż? Bywa z tym różnie i chyba zależy od przyczyny hejtu. The Last of Us Part 2 sprzedało się rewelacyjnie. W ciągu trzech dni od premiery rozeszło się w czterech milionach egzemplarzy. W Stanach Zjednoczonych trafiło do grona trzech najbardziej dochodowych gier w historii PlayStation. Ale już taki Cyberpunk 2077 tuż po premierze zaliczył olbrzymi spadek. Co prawda, gra zdołała zarobić krocie, ale głównie dzięki preorderom. Już miesiąc po premierze zainteresowanie nią było znikome.

Bombardowanie recenzjami nie ma być może aż tak dużego znaczenia, jak mogłoby się wydawać (gracze często nie patrzą na opinie innych, skupiając się na własnych przeczuciach i gustach, albo sugerują się recenzjami w serwisach gamingowych), ale może być skutecznym środkiem wywierania presji na twórców. Jako zjawisko pewnie długo nie zniknie, ale niektóre portale starają się z nim walczyć. Metacritic na przykład w ubiegłym roku zdecydował, że użytkownicy będą mogli wystawiać oceny dopiero po upływie 36 godzin od premiery. Tak, aby - przynajmniej teoretycznie - mieli czas pograć w daną produkcję, a nie wystawiali niemiarodajnej i często krzywdzącej oceny w ramach masowego ataku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy