Wing Commander Propecy

Wing Commander Propecy jest piątą częścią słynnej sagi Wing Commander. Wing Commander zawsze wyprzedzał swój czas ? tym razem jednak autorzy doszli do technicznej perfekcji.

Odkąd pułkownik Blair w trzeciej części Wing Commandera przy pomocy broni masowej zagłady zniszczył planetę Kilrah, konfederacja nie musi już walczyć z kotopodobnymi Kilrathi. Ba, Kilrathi ? nie licząc kilku niezadowolonych rebeliantów - stali się nawet sojusznikami ludzi. Również i admirał Tolwyn w części czwartej poniósł zasłużoną karę za wywoływanie walk między swoimi. W części piątej konfederacja stanęła w obliczu nowego, śmiertelnego zagrożenia. Wróg pochodzi ze starożytnej legendy Kilrathi. Zgodnie z legendą, gdy Kilrathi zostaną pokonani, wówczas pojawi się nowy wróg, który zniszczy zarówno ich, jak i ich pogromców. Wrogo nastawieni przybysze, początkowo otoczeni tajemnicą, okazują się być rasą inteligentnych owadów. Blair w pewnym momencie mówi o nich: ?Przez całe życie walczyłem z Kilrathi. Jednak w porównaniu z nimi, Kilrathi wyglądają jak ...kociaki?. Wygłaszane przez owady w trakcie walki komunikaty brzmią trochę śmiesznie i nie bardzo pasują do atmosfery gry. No, ale lepsze to niż za każdym razem usłyszeć standardowe ?You pathetic descendant of apes!?, jak to miało miejsce w części trzeciej. Podobnie jak i w przypadku ziemskich owadów, siłą tych kosmicznych jest ich liczba, toteż w każdej misji będziemy się musieli mocno natrudzić, aby robactwo wytępić.

Reklama

W Wing Commadner Prophecy spotkamy starych znajomych: Blaira, pewnego siebie Maniaka, oraz Rachel. Nie możemy już ponownie zobaczyć niezapomnianego Malcolma McDowella w roli admirała Tolwyna, który ? jak pamiętamy - został powieszony na końcu czwartej części, ani ukochanej Blaira Angel Deveraux, która zginęła na początku części trzeciej, jednak co ciekawe napotkamy na okręt konfederacji zwany ...TCS Deveraux.

W piątej części sagi nie wcielimy się już w przestarzałą postać Blaira. Nowym bohaterem jest młody porucznik Lance Casey, syn legendarnego pilota Icemana (zwanego w polskiej wersji Lodziarzem). Jest to szczególnie ważne dla tych graczy, którzy dopiero teraz wkraczają w świat Wing Commandera, należy bowiem piąć się od nowa po stopniach kariery. Casey nigdy nie poznał swojego ojca, nie jest więc najszczęśliwszy gdy wszyscy starają się go wciąż z nim porównywać. Początki kariery Casey?ego nie wyglądają ciekawie. Od samego początku naraża się Maniakowi oraz Blairowi. Maniak zamierza zrobić mu wycisk, aby wychować go na porządnego żołnierza. Komandosi traktują go jak powietrze. No cóż, będziemy musieli się wysilić w walce, ażeby zatrzeć złe wrażenie.

Podobnie jak poprzednie części sagi, gra składa się z walk kosmicznych przeplatanych filmami z udziałem autentycznych aktorów oraz komputerowej animacji. Także komunikatom podczas walki towarzyszy transmisja video rozmówcy w małym okienku. Autorzy zrezygnowali tym razem z rozgałęziającej się akcji. Akcja ma charakter sekwencyjny, nie napotkamy więc w trakcie odtwarzania filmu pytania, na które będziemy musieli wybrać odpowiedź. Nawet nie trzeba zapisywać stanu gry ? program sam się o to zatroszczy. Gdy w środku nocy zmęczeni bojami zamkniemy komputer i pójdziemy spać, a następnego poranka znów go włączymy, znajdziemy się w tym samym miejscu, które opuściliśmy.

Po włączeniu sprzętowego wspomagania grafiki przeżyjemy miłą niespodziankę. Kosmos nie jest już wielką czarną dziurą. Ujrzymy w oddali kolorowe obłoki, planety i inne obiekty. Zarówno animowane statki kosmiczne konfederacji, jak i organiczne statki owadziego wroga zadziwiają pomysłowością i ilością szczegółów. Zachwycają eksplozje, błyski, wybuchy i towarzyszące im dźwięki. Widać ogień wydobywający się z silników. Podczas zakrętów kokpit przesuwa się po ekranie stosownie do wykonywanego manewru.

Jako wymagania sprzętowe dla gry producent podaje P166 bez karty 3D lub P133 z kartą 3D oraz 150MB miejsca na dysku. Jest to realistyczne minimum, jednak naprawdę docenić grafikę możemy tylko ze sprzętowym dopalaczem.

Także i w świecie Wing Commandera technika poszła naprzód. Bazą naszą będzie megalotniskowiec TCS Midway. Skończyły się czasy prostych lotniskowców z wielką dziurą na wylot. Midway jest wielokrotnie większy od poprzednich lotniskowców, zaś myśliwce i bombowce wysyłane są w kosmos przez 6 wyrzutni. Będziemy zaś latać na zupełnie nowych typach myśliwców i bombowców z ulepszonym uzbrojeniem.

TCS Midway oferuje pilotom efektowny symulator lotu, na którym możemy nauczyć się latać i walczyć bez ryzykowania śmierci. W symulatorze ze względów historycznych walczyć będziemy jeszcze przeciwko Kilrathi.

Gra opakowana jest w ładny kartonik i zawarta jest na trzech CD-ROMach spoczywających wewnątrz praktycznego, plastikowego pudełka. W miarę wykonywania kolejnych misji będziemy zmieniać CD-ki w napędzie. Opakowanie zawiera również ładną, ogromną, lecz raczej bezużyteczną mapę wszechświata, diagram klawiszy, instrukcję instalacji, jedną bezbarwną, lecz rozsądną instrukcję pilotażu, jedną kolorową, lecz bezużyteczną ?instrukcję? będącą raczej zbiorem dokumentów z teczki Blaira i oczywiście kartę instalacyjną.

Nie zmieniły się nic prawa fizyki rządzące we Wszechświecie. I tak, z włączonym na maksimum silnikiem rozpędzimy się do pewnej prędkości, po czym napotkamy jakby na opór atmosfery i będziemy lecieć ze stałą prędkością. Podobnie zredukowawszy ciąg do zera po pewnym czasie staniemy w miejscu, choć wobec braku atmosfery powinniśmy poruszać się ze stałą prędkością. Próżnia kosmiczna nadal zdaje się przewodzić dźwięki. Na Midway panuje jakimś cudem ziemska grawitacja. No ale cóż, nie jest to żadna poważna symulacja walk kosmicznych, lecz przednia zabawa w walkę.

Jarosław Bednarz

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy