Rise of Nations: Rise of Legends

Producent: Big Huge Games
Wydawca: Microsoft Game Studios
Dystrybutor PL: CD Projekt
Rodzaj gry: strategiczna / RTS
Data wydania: 14 lipca 2006
Wymagania sprzętowe: Intel Pentium III 1.4 GHz, 128 MB RAM, karta graficzna 64 MB zgodna z DirectX 9.0, 4.5 GB wolnego miejsca na dysku, Windows XP
Cena detaliczna: 99,90 PLN
Ocena: 8/10

Kiedy kończy się czas pokoju, niewielu odważnych staje w pierwszej linii ataku. Skomplikowane maszyny, mistyczna magia oraz boska siła. Stań naprzeciw śmiertelnego niebezpieczeństwa i pokonaj wroga. "Rise of Legends" nie oszczędzi nikogo...

Nie odkryję Ameryki, jeśli stwierdzę po raz kolejny, że rynek gier już od dawna przeżywa spory kryzys w kwestii nowych i odkrywczych pomysłów. Jesteśmy niestety ciągle zalewani kopiami, kalkami i bezsensownymi powtórkami tytułów, które znamy doskonale. Czy kiedykolwiek to się zmieni? Wątpię...

Po tym krótkim wstępie pora na recenzję kolejnej gry. Tym razem prezentuje ona gatunek RTS, czyli dobrze nam znanych strategii czasu rzeczywistego. Jej tytuł to "Rise of Nations: Rise of Legends", a producentem jest oczywiście Big Huge Games, czyli autorzy poprzednich części serii. Zapowiada się mocno odtwórczo...

Trzy strony konfliktu

Jak przystało na porządny produkt z gatunku RTS, mamy do wyboru trzy strony konfliktu. To, co jest ich ogromną zaletą, to fakt, że bardzo mocno różnią się od siebie, prezentując bardzo charakterystyczną, indywidualną, charyzmatyczną i na pewno wyrównaną ofertę dla każdego gracza. Żadna ze ras nie jest silniejsza i łatwiejsza do dowodzenia. Dodatkowo, każda wymaga zupełnie innej strategii, podejścia do gry oraz samych celów, jakie sobie założymy.

Pierwszą, jaką możemy zaprezentować, jest ekipa "Cuotle", reprezentująca obdarzone boskimi i bardzo mistycznymi zdolnościami jednostki. Swoim wyglądem i pewnymi cechami mogą przypominać genialnych Protosów ze "Starcrafta": uduchowieni, spokojni, pozbawieni wątpliwości zdobywcy i władcy światów...

Kolejna banda to "Alinowie", czyli wojownicy parający się magią. Bardziej brutalni w swoich dążeniach do celu, wyglądający niczym wyjęci z najgorszych koszmarów, oferują dynamiczną i bardzo agresywną taktykę gry.

Ostatni, ale wcale nie najgorsi, to "Vinci", których możemy przyrównać do ludzi okresu renesansu. Wyobraźcie sobie świat, w którym wszystkie pomysły i plany mistrza Leonardo Da Vinci udało się zrealizować. Kroczące maszyny na węgiel, latające dziwolągi i muszkieterzy w roli piechoty. Zapewniam Was, że tak ciekawych i barwnych jednostek jeszcze nie poznaliście. I tyczy się to każdej z wymienionych stron.

Jeden dom

Równocześnie świat, w jakim przyjdzie nam walczyć, zapewnia bardzo wyrafinowane i ciekawe pomysły, znacząco urozmaicając nam zabawę. Zacznijmy od początku.

Miast nie budujemy, a zdobywamy. Na mapie świata jest kilka mieścin, które przy sprawnej taktyce możemy szybko przejąć. Dzięki temu zyskujemy istotne dla nas pole manewru zarówno w kwestii gospodarki, jak i wojennych rozgrywek. Same jednostki główne również nie rozwijamy poprzez puste naciśnięcie klawisza i odczekanie kilku chwil, aż ktoś je wybuduje. Teraz wszystko podzielone jest na dzielnice, w których musimy zadbać o odpowiednie zatrudnienie, zadowolenie, itd., aby doprowadzić do potrzebnych usprawnień. Dopiero dzięki temu możemy poprawić np. odporność zbroi naszego wojownika lub zgłębić jego magiczne zdolności. Element surowców również znacząco uległ odświeżeniu. Wszelkie minerały wydobywamy standardowo, natomiast aby polepszyć stan konta o kolejne sztabki złota, musimy uskuteczniać prowadzenie handlu z naszymi sąsiadami. Do tego oczywiście posłużą nam wysyłane karawany, którym dodatkowo musimy zapewnić bezpieczeństwo.

Brzmi jak gra ekonomiczna, a nie rasowy i mocno dynamiczny RTS? Widać, że twórcy gry najzwyczajniej w świecie starali się skupić nie tylko na wojennej stronie konfliktu, ale także ekonomicznej. Czyniąc - moim zdaniem - o wiele bardziej rozbudowany, trudny i tym samym ciekawszy tytuł.

Wiele pól batalii

Sama walka to również fajne i bardzo widowiskowe doświadczenie. Zwłaszcza kiedy dochodzi do potężnych i naprawdę długich potyczek. Przelatujące śmigłowce Vinci, buchające magią szklane smoki "Alinów" czy niespotykanie klimatyczni wojownicy Cuatle. Dodatkowo całkiem sprawna inteligencja przeciwnika, brak jakiś większych oszustw z jego strony czy dynamiczna i bardzo długa kampania tworzą całkiem atrakcyjną i wciągającą atmosferę.

No i element najważniejszy w dzisiejszych produkcjach - szata graficzna. Ta w "Rise of Legends" prezentuje się niesłychanie porażająco. Nie przesadzę, jeśli stwierdzę, iż wszelkie potyczki widoczne na ekranie swoją widowiskowością dorównują tym z gry pt. "Władcy Pierścieni: Bitwa o Śródziemie II": przelatujące smoki, błyskające działa latających machin, monumentalne miasta w tle i przepiękne krajobrazy o przeróżnych charakterach. A to wszystko przy naprawdę niskich, jak na dzisiejsze czasy, wymaganiach sprzętowych. Po prostu wielkie brawa!

Kiedy chciałem być żołnierzem

Zapewne wielu z Was ma spore wątpliwości po przeczytaniu tej recenzji. Niby same superlatywy i dosyć popularna ocena... Gdzie haczyk? Otóż gra oferuje nam naprawdę długi i wymagający scenariusz, co w dzisiejszych czasach jest rarytasem, niemniej jednak charakteryzuje się on sporą monotonią. Mimo bardzo oryginalnych ras i jednostek, ciekawego podejścia do kwestii rozwoju naszego imperium, otrzymaliśmy mało dynamiczny tytuł - zbyt dużo tu powtarzanych schematów, oczywistych zagrywek i z czasem nudnego scenariusza. Gdyby choć trochę uatrakcyjnić opowieść bardziej charyzmatycznymi postaciami, ciekawym zapleczem lub bardziej złożonymi zadaniami, "Rise of Nations: Rise of Legends" byłaby grą być może nawet przełomową. A tak dostajemy dobry, ale nie pozbawiony wad produkt. Po prostu jeden z wielu...

AFrO

Reklama
INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Biuro Informacji Gospodarczej | dystrybutor | Microsoft | wydawca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy