Lords of EverQuest

Producent: Rapid Eye Entertainment
Wydawca: UbiSoft
Dystrybutor PL: Cenega Poland
Gatunek: RTS / fantasy
Data wydania PL: 19 maja 2004
Wymagania sprzętowe: Pentium IV 1 GHz, 256 MB RAM, karta grafiki 32 MB, 800 MB HDD
Cena detaliczna: 119,90 zł
Ocena: 7/10

Od czasów premiery "Warcrafta III" w gatunku RTS-ów fantasy niepodzielnie rządzi tylko jeden król. To właśnie produkt firmy Blizzard. "Lords of Everquest", tytuł dzisiaj omawiany, miał być głównym kandydatem do przejęcia schedy po "Warcrafcie". Przecież król jest już dosyć sędziwy, a technika cały czas idzie naprzód. Czy najnowszej grze autorstwa zespołu Rapid Eye Entertainment udało się zdetronizować mistrza gatunku?

Już po pierwszych chwilach spędzonych z "Lords of Everquest" można było nabrać wiele ochoty do dalszej gry. Przede wszystkim duże wrażenie robi intro. Nie zostało one może przepięknie wykonane, ale jest swoistą zachętą do szybkiego wtopienia się w świat "LoE". Intro przedstawia nam maszerujący oddział orków, który zapewne ma zamiar pozbawić życia wielu istnień. Jako, iż oddział ten przechodzi obok elfiego lasu, nie mogło zostać to niezauważone przez leśnych mieszkańców. W jednej chwili kilkunastu elfów z kołczanami na plecach stanęło w linii. Dokładne spojrzenie na grupę nieprzyjaciela i powietrze przecięło kilkadziesiąt strzał. Orkowie padali jeden po drugim, całkowicie zaskoczeni obrotem sytuacji zaczęli panikować i uciekać w popłochu. Niespodziewanie jednak na polu bitwy pojawił się czarodziej. Wypowiedziawszy kilka zdań w niezrozumiałym języku cisnął w kierunku elfów potężną kulę ognia. Nikomu z dzielnych łuczników nie było dane przeżyć, a z lasu pozostał popiół... Streszczone przeze mnie wprowadzenie do gry dobitnie ukazuje, iż dla praworządnych mieszkańców świata nadciągają ciężkie czasy.

Gdy po raz pierwszy odpaliłem grę, w oczy rzuciło mi się duże podobieństwo do "Warcrafta III". Identyczne ułożenie kamery, taki sam sposób jej przybliżania i oddalania... no i wygląd świata. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że grafika żywcem zerżnięta z produkcji Blizzarda. Ale o tym pomówimy jeszcze przy oprawie technicznej, choć to nie jedyny element występujący w obu grach.

Teraz spójrzmy na to, co właściwie oferuje nam sam program. Świat gry został stworzony przede wszystkim na potrzeby rozgrywki wieloosobowej. W związku z tym można było spodziewać się, iż autorzy uraczą nas dużym i ciekawym otoczeniem. Zanim rozpoczniemy właściwą zabawę, stajemy przed wyborem jednej z trzech stron konfliktu, a mianowicie: Dawn Brotherhood (głównie rasa ludzka, ale nie tylko, bowiem są też... krasnoludy!), Elddar Alliance (rasa elfia) oraz Shadowrealm (orki, gobliny i reszta hołoty). Chociaż jednostki i budynki każdej ze stron konfliktu różnią się miedzy sobą, to - niestety - tylko wyglądem. Unikatowych jednostek dla każdej ze stron jest jak na lekarstwo. Pod względem taktyki również zmian większych nie zauważyłem. Każdą z ras możemy prowadzić w ten sam sposób i z reguły efekty będą jednakowe. Szkoda, że ten aspekt potraktowano po macoszemu. Inaczej człowiek podchodzi do rzeczy, skoro w podświadomości tkwi myśl, iż przed nim czekają jeszcze dwie unikalne rasy. W tym wypadku czekają, ale co z tego, skoro różnice - jak wspominałem - są jedynie kosmetyczne.

W chwili gdy wybierzemy już jedną spośród trzech dostępnym ras, przychodzi czas na misje. Ich charakter jest dosyć znany i oklepany. Autorzy raczej niczym specjalnym nas nie zaskoczyli. Ot, mamy za zadanie kogoś odbić, coś znaleźć, komuś zapewnić eskortę - taki standard. Chociaż na początku rozgrywki fabuła jest dosyć zawikłana, to jednak z każdą misją wygląda coraz ciekawiej i nabiera rumieńców. Muszę nadmienić fakt, iż przed rozpoczęciem kampanii przyjdzie nam wybrać jednego z dostępnych herosów. Każdy z nich różni się od siebie umiejętnościami, aczkolwiek nie są to różnice tak bardzo znaczące, aby miały diametralny wpływ na przebieg zabawy. Gdy zdecydujemy się na tego jedynego bohatera, nie będzie możliwości w trakcie gry wymiany go na innego.

Teraz wypada powiedzieć kilka słów o pomysłach, z jakimi przyjdzie nam się zetknąć podczas gry. Producenci mieli kilka ciekawych i nowatorskich rozwiązań, ale nie wszystko poszło po ich myśli. Chcąc urozmaicić grę, postanowili wprowadzić element znany z gatunku RPG. Dokładniej mówiąc, rozchodzi się o punkty doświadczenia. Gromadzić je może zarówno bohater, jak i zwykłe mięso armatnie. Co więcej, po każdej zakończonej pomyślnie misji, możemy przenosić swoich wojaków do misji następnej. Są jednak pewne ograniczenia. Autorzy zdecydowali się na limit jednostek, które możemy przenosić z misji do misji. Zapewne część z was nie jest z tego powodu zadowolona, bowiem czy są limity, które cieszą? A tutaj nie dość że są, to... zbyt małe! Po kilku misjach, mając w swoich szeregach jednostki bardzo doświadczone we władaniu orężem, nie mamy żadnych kłopotów z przeciwnikami. Cokolwiek spotykamy na naszej drodze - idzie do piachu. Niewątpliwie pomysł był bardzo ciekawy, ale nie ustrzeżono się głupiego błędu, który - było nie było - niweluje radości z gry.

Pod względem ekonomicznym jest bardzo ubogo. Autorzy zdecydowali się tylko na jeden surowiec - platynę. Co więcej, wystarczy zadbać jedynie o odpowiedni sztab jednostek, które są specjalnie przystosowane do wydobywania platyny. Budynki powstają same z siebie, wystarczy wskazać miejsce i po kilku chwilach obiekt stoi. Nie potrzeba do tego żadnych robotników. Trochę to dziwne, ale można ratować się tym, iż autorzy chcieli większy nacisk położyć na aspekt bitewny gry.

Całość obrazu ratuje nieco tryb multiplayer. Został on bardzo solidnie przygotowany i oferuje graczom wiele opcji zabawy. Jednak fakt faktem, że póki co niewiele można spotkać osób na sieci, które z zamiłowaniem grają w "Lords of Everquest".

Nadszedł czas, aby napisać słów kilka o oprawie technicznej. Grafika - jak napomknąłem na początku - przypomina tę znaną z "Warcraft III". Świat gry wygląda bardzo ładnie i przyjemnie dla oka, że aż czasami wzroku oderwać nie można. Niestety, gorzej jest z postaciami. O ile przy maksymalnym oddaleniu kamery wyglądają one jeszcze całkiem nieźle, o tyle przy największym zbliżeniu wyglądają po prostu brzydko. Kanciasty wygląd przypomina nam grafikę sprzed kilku lat. Od strony muzycznej jest lepiej. Muzyka nastrojowa i odpowiednio dobrana pod grę. Do dźwięków również nie mam żadnych zastrzeżeń, a w dodatku muszę pochwalić lektorów! Ze swojej pracy wywiązali się bardzo dobrze i dzięki temu postacie brzmią realistycznie. Mam na myśli jednak angielską wersję gry, bowiem w taką przyszło mi grać. Cóż - może to i dobrze, bowiem klimat stworzony przez angielskich lektorów naprawdę można odczuć. A w przypadku wymiany ich na polską kadrę różnie mogłoby z tym być.

Podsumowując wypada powiedzieć, iż nie jest wcale źle. Jednak były predyspozycje do tego, aby "LoE" był bardzo dobrym produktem. Tym bardziej, iż budżetu tej produkcji mogłyby pozazdrościć inne, zdecydowanie lepiej wykonane gry. Pomimo wszystko - pograć oczywiście można, ale czy komukolwiek będzie się chciało w przyszłości zasiąść do "Lords of EverQuest" ponownie? Nie wydaje mi się. I jeszcze jedno! Król "Warcraft III" pozostaje na swoim tronie i póki co ma się dobrze.

Janek

Reklama
INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: świat | król | dystrybutor | wydawca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy