Augustus: W służbie Cezara

Producent: Collision Studios
Wydawca: Atari / Infogrames
Dystrybutor: CD Projekt
Gatunek: akcja / TPP
Data wydania PL: 10 lutego 2005
Wymagania: Procesor 1.3 GHz, 512MB RAM, akcelerator 3D 64MB (GeForce 3 lub lepszy), Windows 98/ME/2000/XP, Direct-X 9.0
Cena: 59,90 PLN
Ocena: 4/10

Jak daleko może sięgać ludzka naiwność? Przekonałem się o tym po rozpoczęciu testów "Augustus: W służbie Cezara", gdy zobaczyłem sposób, w jaki ludzie z Collision Studios okaleczyli bardzo dobry pomysł na grę. Zapowiadało się wyśmienicie, sam długo oczekiwałem premiery "Augustusa" z nadzieją na coś przełomowego, a otrzymaliśmy całkowity niewypał.

"Augustus: W służbie Cezara" w zamysłach twórców miał być kolejną po "Thief" i "Splinter Cell" skradanką, w której tym razem swoje działania wymierzamy w potężne i piękne miasto, jakim jest starożytny Rzym. Wcielamy się w postać jednego z byłych gladiatorów - Tytusa Gladiusa - i jako przyboczny gwardzista Oktawiana Augusta musimy pomóc mu oczyścić drogę do władzy, a także dbać o porządek w Rzymie. Jak już zapewne zdążyliście się domyśleć, trafiamy do miejsca w historii, w którym Juliusz Cezar zostaje zamordowany (44 r. p.n.e.), a jego następca - Oktawian - zakłada drugi triumwirat wraz ze swoimi rywalami, Markiem Antoniuszem i Markiem Lepidusem. Podział władzy ma jednak to do siebie, że każda z głów państwa chce na swoją stronę przesunąć jak najwięcej korzyści wypływających ze sprawowanych rządów. Rodzą się pierwsze spiski, a zająć się nimi musi nikt inny tylko Tutys Gladius, a więc my.

"Augustus" to gra czysto zręcznościowa, w której obieramy kontrolę nad Tytusem z perspektywy trzeciej osoby i niczym starożytny Rambo penetrujemy wąskie uliczki Rzymu w celu wypełnienia kolejnych pozornie różnorodnych zadań. Pozornie, bo tylko opis naszych misji wydaje się być nieco interesujący. Samo ich wykonanie sprowadza się do dotarcia w oznaczony punkt na mapie, zamordowania określonej osoby czy zabrania jakichś papierów lub przedmiotów. Pojawia się także nakaz śledzenia jednego z urzędników rzymskich, ale w rzeczywistości wcale nie musimy bacznie obserwować owej persony i jeśli odechce się nam za nią biegać, nie ma problemu - poczeka. Właściwie w grze nie ma takiej misji, która rozgrywką różniłaby się od innych - wszelkie niuanse fabularne powstają na drodze dopisków ze strony producentów, a także krótkich, acz stosunkowo wielu przerywników filmowych.

A skoro jesteśmy przy filmach. Scenariusz gry oparty został o zachodni serial telewizyjny i nie chciałbym wybrzydzać, ale do Oscara mu daleko. Dodatkowo wszelkie wstawki wideo poddane zostały porządnej kompresji i ostatecznie otrzymaliśmy kiepski materiał. Podobnych faktów świadczących o lenistwie lub po prostu braku profesjonalizmu twórców kosztujemy bez przerwy. O ile nieskomplikowaną oprawę muzyczną przeboleć można, o tyle rozgrywka - na Teutatesa! - śmieszy.

Oto stajemy na pustych, ciasnych i monotonnych ulicach Rzymu. Wokół nas rozpościerają się w miarę dobre tekstury ścian, lecz ubogie i - jeszcze raz to zaznaczę - monotonne. Plener urozmaicają gdzieniegdzie porozrzucane beczki, stogi siana, naczynia, wozy. No i jeszcze tzw. rzymski plebs, ale jakoś tak rozrzedzony - ot kilku bliźniaków na mapę. Praca projektantów (o ile faktycznie pracowali) spełzła na marne - wszelkie przedmioty to kanciaste, nieładne modele, zrobione tylko po to, aby wypełnić i tak już ciasną przestrzeń. Co więcej, przedmioty te w ogóle nie podlegają interakcji z graczem - czasami tylko na mapie pojawi się kilka rzeczy, takich jak broń, drzwi, dźwignie, których możemy użyć. W niektórych misjach zauważymy jeszcze jakieś cesarskie precjoza do zgarnięcia i nic poza tym. Przechadzając się po Rzymie odnosimy wrażenie, że jesteśmy w martwym mieście. Mieszkańcy swoimi ruchami przypominają puste kukły czy jak kto woli - zombie. Ich odgłosy, mimo spolszczenia, nie poprawiają atmosfery - również nieustannie się powtarzają i nudzą.

Sama rozgrywka sprowadza się tylko do przemieszczania naszego bohatera po mapie wg punktów wyświetlanych na specjalnym radarze i unikania lub zwalczania naszych przeciwników, tutaj - rzymskich legionistów. Nie jest to trudne - nasi oponenci do schematycznie zachowujące się istoty, z którymi walka nie sprawia żadnego problemu. Dzięki możliwości blokowania udaje się w stu procentach odeprzeć każdy kierowany w naszą stronę atak.

Gra zapożycza pewne elementy z drugiej odsłony "Splinter Cella". I tak np. Tytus Gladius poruszać się może w trzech możliwych tempach - biegu, chodzie i skradaniu umożliwiającym uniknięcie kontaktu z gwardzistami cesarza. Pomaga nam w tym również miernik widzialności, czyli gadżet również zapożyczony od Sama Fishera. Podobnie jest z monetą, której rzut rozprasza przeciwników i możliwością przenoszenia zwłok legionistów. W tym wypadku nie jest to potrzebne - nie zauważyłem, aby któryś z przeciwników zareagował na znajdujące się obok ciało pobratymca. Z pozostałego asortymentu Tytusa wymienić można jeszcze broń: miecz, sztylet, pilum (rodzaj włóczni), topór i sicę - zakrzywiony miecz, charakterystyczny dla starożytnych armii Bliskiego Wshodu.

Cóż, w zasadzie to nie powinienem narzekać - wypisałem chyba wystarczająco wiele elementów, aby gra przyciągała do siebie niejednego z nas. Problem jednak w tym, że wkomponowanie wszystkich tych pomysłów w ostateczny produkt i w ogóle zbudowanie jakiegokolwiek klimatu stanowiło zbyt dużą przeszkodę dla producentów "Augustusa". Mówiąc krótko, gra wygląda jakby zabrali się do niej ludzie przeceniający swoje możliwości i ze zbyt ambitnym podejściem do tematu. Bez urazy - dobrze, że chłopaki robią to, co robią - po prostu nie od razu wydaje się światowe hity, a ta gra jest tego doskonałym przykładem. Z drugiej strony czego mogliśmy się spodziewać po nikomu nieznanej firmie Collision Studios. Jeszcze kilka produktów i na pewno goście pokażą, na co ich stać. Wszak trening czyni mistrza.

Plusy: pomysł
Minusy: wykonanie

Bejs

Reklama
INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: służby specjalne | dystrybutor | Atari | wydawca | Cezar
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy