The Sims 2

Nietolerancja sprzętu

Dla powiewu świeżości zamiast rozpocząć recenzję od zdań oznajmiających, zadam Wam pytanie... Czy nigdy nie mieliście wrażenia, że pewne gry, które pojawiły się na Wasze konsole, nigdy nie powinny dożyć premiery? I nie chodzi mi tu o oczywiste gnioty i niewypały, a tytuły przeniesione wprost z komputerów osobistych... Pamiętacie, ile z nich miało być wielkimi produkcjami, a okazały się typową "szmirą"? Lenistwo, niechlujstwo, braki w wyszkoleniu programistów? A może po prostu strategie nadal powinny być domeną "blaszaków", a bijatyki konsoli? Myszka nigdy nie zastąpi pada i odwrotnie. Choćby jak genialny nie był producent - pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć...

Nawet kiedy byłem pierwszy, czułem się jak drugi...

Po tym dość dziwnym i niejasnym wstępie przejdę od razu do konkretów, aby kompletnie nie zniekształcić obrazu tej recenzji. Zacznijmy najpierw od początku. Gra dzieli się na dwa tryby. Ich nazwy to kolejno - Story i Freeplay. Ich różnice w konstrukcji i rodzaju poszczególnych zadań jest naprawdę kosmetyczna i tak po prawdzie mogłyby spokojnie stanowić jednolitą całość.

Story Mode rozpoczynamy od stworzenia swojego "Sima". Wybieramy kolor włosów, wzrost, usposobienie, marzenia, pasje, plany na przyszłość. Możliwości są naprawdę potężne, Na początku wielu może poczuć się zagubionym, ale najnowszy edytor "The Sims 2" to potężna maszynka. Zapewniam Was - stworzenie jedynego, wyjątkowego i charakterystycznego "Sima" to teraz żaden problem. Po raz pierwszy naprawdę wykreowana przeze mnie postać sprawiała wrażenie żywej. Humory, zmartwienia, potrzeby i lęki. Konkrety? Udało mi się uformować pewnego jegomościa, który oprócz miłości do sportu miał ogromne zamiłowanie do pracy zawodowej. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak ta postać przykładała się do swoich obowiązków. Równocześnie to, co dawało jej satysfakcję, doprowadzało ją do szału. Kiedy w końcu premia, awans, lepsza pozycja w firmie? Nie mówiąc już o zwolnieniu takiego jegomościa. Zawał murowany... W drugiej części "The Sims" nie uraczymy czegoś takiego jak typowa misja w stylu "zrób to", "pójdź tam". Teraz wszystko zależy do tego, jaką kierujemy postacią. Bo np. taki flirciarz zostanie zadowolony tylko poprzez kolejne atrakcyjne znajomości. Trzeba dbać o wygląd domu, organizować balangi, często wychodzić i zapoznawać go z miłymi Panami. W ten sposób zdobywamy kolejne punkty aspiracji, a to odblokowuje kolejne możliwości. Nowe lokacje do zwiedzenia, kolejne przedmioty do przechwycenia itd.

Również w kwestii wyposażenia mieszkania wiele się zmieniło - od zatrzęsienia robotów kuchennych, pralek, zmywarek, szafek, garnków, mikrofali, po szafy, dywany, szafy grające itd.

Na koniec warto wspomnieć o sterowaniu, które może tu przysporzyć najwięcej kłopotów. Do dyspozycji mamy dwa tryby. Za pomocą pierwszego, za pomocą gałki kierujemy kursorem, którym to znowu wskazujemy miejsce, w którym ma znaleźć się nasza postać. Drugi, bardziej intuicyjny, oferuje bezpośrednie sterowanie naszym bohaterem. Wychylasz gałkę w lewo, "Sim" idzie w lewo. Proste, prawda? Tylko gdzie w tym urok "The Sims" znanej z komputerów PC?

"The Sims" to nie grzech...

Graficznie najnowsze odsłona legendarnej serii wygląda przeciętnie. Ot, taki sprawny port - zero wysiłku i inwencji. Jest to rozbudowany, pełen ciekawych możliwości, ale równocześnie banalny, schematyczny i mało wymagający tytuł. Typowy średniak wypuszczany zaraz przed Świętami Bożego Narodzenia. Idealnie, aby zapchać dziurę na liście wydawniczej i nabić trochę kabzy...

Reklama
INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Guardian | The Sims
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy