Dishonored

Gatunek skradanek nie miewa się w ostatnich latach najlepiej. Na czwartego Thiefa wciąż czekamy, a poza nim na próżno szukać wartych uwagi "sneakerów". Na liście tegorocznych premier znalazł się jednak wyjątek w postaci Dishonored.

To gra, na którą czekałem nie tylko dlatego, że jest skradanką, ale również dlatego, że jest to jedna z niewielu zupełnie nowych marek na rynku. Podczas gdy świat zdominowały wysokobudżetowe, znane wszem i wobec serie, Bethesda dała szansę powstania czemuś zupełnie nowemu.

Dishonored to powiew świeżości w harmonogramie wydawniczym, opanowanym przez kolejne odsłony Assassin's Creeda, Resident Evila, Hitmana, Fable'a czy wielu innych. Pytanie tylko, czy ma szansę się wśród nich przebić?

Na pewno nie ustępuje im w kwestii świata gry i panującego w nim klimatu. W Dishonored przenosimy się w miejskie, przemysłowe klimaty, inspirowane steampunkiem i dziewiętnastowieczną estetyką. Jednym z najcenniejszych surowców przedstawionego tutaj świata jest tran, który - dzięki odkryciom wybitnego naukowca, Esmonda Roseburrowa - stał się równie dobrym źródłem energii, co prąd. Ponieważ jednak został on wykorzystany nie po to, by służyć społeczeństwu, ale w celu rozwoju wojska, Roseburrow popełnia samobójstwo. To jednak nie jedyny problem tutejszego świata. W stołecznym mieście Dunwall rozwija się kolejny, jeszcze większy. To plaga szczurów, dotykająca tysiące mieszkańców. Anton Sokolov, odpowiedzialny za wykorzystanie tranu do rozwoju wojska, wynajduje antidotum, ale jest ono tak drogie, że mogą sobie na nie pozwolić wyłącznie najbogatsi. Cesarzowa Jessamine Kaldwin, która chce zmienić ten stan rzeczy i pomóc także biedniejszej części społeczeństwa, zostaje zamordowana. A o zabójstwo posądzony zostaje Corvo Attano, jej osobisty ochroniarz, w którego to my się wcielamy. Jego - a więc także naszym - zadaniem będzie odnalezienie Emily, następczyni tronu. Niezły początek, co?

Reklama

Trzeba przyznać, że kontekst fabularny, w jakim zostajemy umieszczeni, przyciąga uwagę. Rzeczywiście, zalążek scenariusza trudno uznać za sztampowy. Szkoda tylko, że z czasem fabuła nie rozwija się w zbyt spektakularny sposób. Jej dalsza część jest raczej przewidywalna, żeby nie powiedzieć, że wręcz banalna. Scenarzyści nie postarali się ani o poruszające chwile, ani o zaskakujące zwroty akcji, ani o postacie na tyle wyraziste, by wpisać je do kanonu "naj... bohaterów".

Dishonored to połączenie gry akcji ze skradanką, przy czym to od nas zależy, czym będzie bardziej. Panowie ze studia Arkane pozwalają nam niczym nieskrępowane strzelanie do wrogów, ale jeśli pójdziemy tą drogą, musimy być gotowi na podróż po bardziej niebezpiecznym środowisku - liczba strażników zwiększy się, a napotykane szczury przybiorą większe rozmiary. Jeśli chcemy tego uniknąć, powinniśmy działać po cichu, skradając się za plecami wrogów i załatwiając ich bez skupiania na sobie uwagi. Jednak pod tym względem Dishonored nie jest taki jak Thief. Tutaj nie trzymasz się kurczowo cienia - ważne jest tylko to, by unikać spojrzeń przeciwników.

Arkane zapowiadało, że w Dishonored doznamy uczucia wolności. Należy sobie jednak uczciwie powiedzieć, że nie jest to żaden sandbox. Nie możemy swobodnie podróżować i przechodzić misji w ustalonej przez siebie kolejności. Nasza wolność ogranicza się do realizowania powierzonych nam zadań na jeden z kilku możliwych sposobów. Nie chodzi tu tylko o ścieżkę "skradankową" bądź "strzelankową" - w skradaniu się mamy bowiem więcej możliwości niż mogłoby się wydawać.

A do tego dochodzą jeszcze różnego rodzaju zdolności, którymi zostaje obdarzony Corvo na samym początku zabawy. Za ich sprawą możemy między innymi teleportować się na pewną odległość (to pierwsza umiejętność, do której później dokładamy kolejne, zbierając runy), widzieć przez ściany albo przywoływać stado agresywnych szczurów. Po tym, jak nauczymy się w nich właściwie korzystać, zaczniemy wykańczać naszych wrogów w bardziej wyrafinowany sposób. Poza tym Corvo kolekcjonuje talizmany z kości wielorybów (tych samych, które są źródłem tranu), dzięki którym rozgrywka staje się nieco łatwiejsza - znajdujemy więcej amunicji czy poruszamy się szybciej. Z tych wszystkich gadżetów wcale nie musimy korzystać, aby ukończyć kampanię - równie dobrze da się to zrobić bez nich. Albo możemy korzystać tylko z wybranych, a o reszcie zapomnieć.

Projekty lokacji, jeden z najważniejszych elementów w skradankach, stoją w Dishonored na bardzo dobrym poziomie. Twórcy postarali się, abyśmy mieli nie tylko, co oglądać, ale również nad czym myśleć, zastanawiając się nad najlepszym rozwiązaniem w danej sytuacji. Za każdym razem możemy korzystać z rozwiązań siłowych (czy to używając broni, czy uciekając się do walki wręcz), próbować przejść niepostrzeżenie za plecami strażników (całą grę da się przejść, pozostając niezauważonym) albo połączyć jedno z drugim na jeden z kilku sposobów. Pod tym względem - przyznaję - Dishonored jest nieliniowy.

Arkane wykonało kawał dobrej roboty. Dishonored jest grą wciągającą, dobrze skonstruowaną, dającą swobodę, długą (około piętnastu godzin zabawy), z artystyczną oprawą i charakterystycznym klimatem (trochę z Warhammera 40k, trochę z BioShocka). Jedyne, czego mi w niej brakuje, to wysokich lotów fabuła. Panowie, za drugim razem - który nie wątpię, że nastąpi - proszę zatrudnić lepszych scenarzystów!

Plusy:

+ artystyczny świat z charakterystycznym klimatem

+ dowolność w sposobie przechodzenia misji

+ bardzo dobrze skonstruowane plansze

+ różnorodne umiejętności bohatera

Minusy:

- przewidywalna fabuła (a zaczyna się tak dobrze...)

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama