Warriors: Legends of Troy

Takiej okazji wielbiciele greckiej mitologii nie mogą przepuścić. Nie co dzień mogą się oni wcielić w takich herosów, jak Achilles, Odyseusz czy Parys.

Warriors: Legends of Troy wpisuje się w kategorię slasherów, które do tej pory lubiane były przede wszystkim przez japońskich graczy, takich jak choćby Dynasty Warriors (którego siódma odsłona niedawno trafiła na rynek, również europejski, i której recenzję wkrótce wam zaprezentujemy). W skrócie można by tę grę autorstwa Tecmo nazwać europejską wersją tych właśnie hitów z Kraju Kwitnącej Wiśni. Zamiast skośnookich bohaterów, spotykamy tutaj legendy spod Troi, bohaterów prosto z greckiej mitologii - Achillesa, Odyseusza czy Parysa. Spotykamy i mamy okazję nimi pokierować, siekając orężem i ścinając głowy tysiącom wrogów.

Reklama

Scenariusz Warriors: Legends of Troy został oparty o "Illiadę" Homera. Jeśli nie czytałeś, drogi czytelniku, bądź nie pamiętasz tego dzieła, przypominam - chodzi w nim (krótko mówiąc) o to, iż Parys uwodzi i porywa Helenę, żonę Melenaosa, i zabiera ją do Troi, po czym Menelaos wraz ze swoim bratem Agamemnonem udaje się na miejsce, aby odzyskać swoją miłość i zemścić się na Parysie. Wraz z nim na pokład okrętu wskakuje cała plejada bohaterów, jak choćby Achilles czy Odyseusz, którzy stoczą walkę z obrońcami Troi, dowodzonymi przez Hektora. Swoją rolę w konflikcie odegrają także oczywiście bogowie, pomagając najpierw jednym, potem drugim, później znowu pierwszym itd.

Pomysł na grę, zwłaszcza reprezentującą taki, a nie inny gatunek, wydaje się być genialny. Niewiele jest tak spektakularnych konfliktów w historii, mitologiach itd., które stanowiłyby tak dobre tło dla slashera, w którym zadaniem gracza jest wymachiwanie orężem we wszystkie strony świata. Jednak mam wrażenie, że Tecmo nie do końca wykorzystało potencjał tkwiący w "Illiadzie" i nie wczuło się w tę opowieść w należyty sposób (może dlatego, iż Warriors: Legends of Troy tworzył kanadyjski oddział japońskiego koncernu?). Efekt tego jest taki, że historia opowiedziana w grze jest płaska i nieprzekonująca. Tu przede wszystkim liczy się akcja, wiem, lecz byłaby to o wiele bardziej wartościowa produkcja, gdyby dodano do niej głębię. Tymczasem tej tutaj brak.

W Warriors: Legends of Troy możesz wcielić się w reprezentantów zarówno Greków, jak i Trojan. Bohaterów, którymi możesz pokierować, jest w sumie ośmiu - czterech po stronie obrońców i czterech po stronie tych, co chcą odzyskać honor i Helenę. Niestety, podobnie jak fabuła, herosi zostali przedstawieni w mało przekonujący, niezbyt głęboki sposób. Ciągle jesteś przerzucany od jednego do drugiego i nie masz okazji na dłużej pobyć z jednym, poznać jego historię, przekonania itd. Wszyscy są marionetkami, które jakby urodziły się tylko po to, żeby wziąć do łapy miecz i udać się do Troi na wielką młóckę. A przecież mamy do czynienia z grecką mitologią, jedną z najbardziej znanych na świecie!

Rozgrywka nie wymaga od ciebie zbyt wiele. To slasher jak się patrzy, bez żadnych erpegowych namiastek - po prostu wychodzisz na pole walki i tłuczesz ile wlezie. Model walki nie jest specjalnie skomplikowany. Oferuje kilka rodzajów ciosów: szybki i słaby, wolny i silny czy uderzenie tarczą. Jeżeli wyprowadzisz kilka z rzędu, połączą się w kombinację (kto by się tego spodziewał, co?). Po odpowiedniej liczbie zadanych ciosów heros wchodzi w tryb furii, w którym staje się jeszcze groźniejszy dla swoich przeciwników. Początkowo ten prosty mechanizm podobał mi się, jednakże po około dwóch godzinach zabawy zacząłem się nudzić i nawet po zrobieniu sobie przerwy nie chciało mi się wracać przed konsolę. A dobry slasher, taki jak na przykład wspomniane Dynasty Warriors, powinien trzymać przy niej przez kilka, a nawet kilkanaście dni (z przerwami, rzecz jasna).

Wróćmy jeszcze na chwilkę do bohaterów, którzy zostali przedstawieni w sposób kiepski, jednak warto podkreślić, że każdy z nich prezentuje odmienne umiejętności, co jest z pewnością przydatnym urozmaiceniem - dla mnie niewystarczającym, ale dobrze, że w ogóle takowe tutaj się pojawiło. Przykładowo Odyseusz jest niezwykle zwinny, natomiast Ajaks brutalny i silny. Poza tym każdy z nich posiada inny repertuar ciosów, toteż grając każdym z herosów, trzeba nauczyć się jego mocnych i słabych stron.

Wyprowadzając celne ciosy, nie tylko ładujesz pasek trybu furii, ale również zdobywasz walutę, którą pomiędzy walkami możesz wydać na różnego rodzaju gadżety, które zwiększą twoje właściwości bojowe. Są wśród nich pierścienie, naszyjniki czy bransoletki. Wszystkie rzeczy, które nabędziesz, możesz zmieniać podczas bitew, co często potrafi ułatwić zadanie, gdyż na jednego wroga dobre jest to, a na drugiego coś innego. Nieskomplikowane i całkiem fajne w praktyce rozwiązanie.

Na koniec pozostawiłem sobie to, co mi najbardziej dokuczyło w Warriors: Legends of Troy. Jest to mianowicie tempo akcji, które w slasherze powinny być co najmniej dwa razy szybsze. Nie wiem, dlaczego Tecmo, które opracowało doskonałe pod tym względem Dynasty Warriors, nie potrafiło zwrócić uwagi na tak ważny aspekt. Zbyt mało jest tutaj także urozmaiceń - zbieranie waluty i zróżnicowanie bohaterów okazały się dla mnie niewystarczające. Podobnie jak zadania poboczne, o których wspominam dopiero teraz, gdyż w gruncie rzeczy nie są ani złożone, ani ciekawe.

Do minusów Warriors: Legends of Troy należy zaliczyć także grafikę, po której widać, że mamy do czynienia z mitologią, ale jednak oczekiwałbym nieco wyższej jakości. W Dynasty Warriors (sorry za kolejne porównanie, ale to właśnie tę serię panowie z kanadyjskiego oddziału Tecmo powinni traktować jako wzorzec - a najprawdopodobniej nie traktowali) oprawa nie jest złożona ani szczegółowa, jednak całość prezentuje się bardzo, bardzo efektownie, głównie za sprawą odpowiednio dobranych efektów specjalnych. Tutaj tego brakuje, przez co całość jest nudna. Tak jak rozgrywka zresztą.

Warriors: Legends of Troy to slasher, który w bratobójczym pojedynku z Dynasty Warriors 7 raczej nie ma szans. Co prawda, przekonamy się o tym ostatecznie dopiero w recenzji tego drugiego, niemniej nie uważam, jakoby produkcja kanadyjskiego teamu Tecmo mogła walczyć z kimkolwiek. A szkoda, gdyż mitologia grecka zasługuje na coś naprawdę dobrego. Może następnym razem?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy