Ninja Gaiden 3

Ryu Hayabusa walczący w Londynie z terroryzmem? Przy użyciu nie tylko kultowego Smoczego Ostrza, ale także QTE, czyli interaktywnych animacji? Z poziomem trudności odpowiednim nie dla wirtualnych mistrzów ninja, lecz również zwykłych zjadaczy ryżu? Coś tu nie gra...

Niewiele "ciągów dalszych" znajdujących się obecnie w produkcji budzi takie kontrowersje wśród fanów jak Ninja Gaiden 3. Seria znana dzięki brutalności, z jaką traktowała zarówno krwawo ćwiartowanych przeciwników, jak i graczy dręczonych legendarnie wysokim poziomem trudności, zmierza w kierunku, który jest dla niej prawdziwą terra incognita. Niepewność co do losów cyklu miłośnicy dawnych Gaidenów wiążą przede wszystkim z odejściem z zespołu Team Ninja twórcy potęgi poprzednich gier z cyklu, Tomonobu Itagakiego. Nie tylko to budzi jednak wątpliwości - Ninja Gaiden 3 pod wieloma względami odchodzi bowiem od tego, co znamy z jej wcześniejszych odsłon. Członkowie studia obiecują jednak, że w lutym 2012 roku dostaniemy godną kontynuację serii, a zmiany uczynią grę lepszą.

Reklama

Mimo to wątpliwości jest sporo - począwszy od fabuły. Przenosi ona starego, dobrego Ryu Hayabusę na drugą półkulę, do ze wszech miar europejskiego Londynu. Na polecenie japońskiego Ministerstwa Obrony i Spraw Zagranicznych mistrz ninja pomóc ma w walce ze światowym terroryzmem uosabianym przez tajemniczego Brytyjczyka w masce. Nie ma to większego sensu - dlaczego Ryu miałby podlegać japońskiej władzy centralnej? - jednak z drugiej strony próby logicznego wyjaśnienia fabuł gier akcji często mijają się z celem. Jest zresztą nadzieja, że ta pozornie oderwana od serii historia okaże się jednak w pewien sposób z nią powiązana. Dowodzić tego mogą pokazywane przez twórców fabularne "przebitki" ukazujące śmigłowiec rozbity w rodzinnej wiosce Ryu.

O ile jednak scenariusz pozostawia wiele znaków zapytania, coś wiemy już na pewno - najważniejszym bohaterem Ninja Gaiden 3, będzie obok Ryu jego opętana przez demoniczne siły ręka, a główną oś fabuły gry stanowić ma właśnie walka nią i... z nią (choć to, jakie dokładnie niespodzianki będzie ona sprawiać bohaterowi, pozostaje na razie tajemnicą). Kłopotliwa dłoń będzie nabierała mocy wraz z każdym pokonanym wrogiem (co zostanie zobrazowane emanującą z niej, coraz intensywniejszą krwawą poświatą) - by w końcu pozwolić przeprowadzić ostateczny superatak. Wykorzystanie tej finalnej "mocy ręki" może być jednak ryzykowne - przez chwilę niezbędną do uwolnienia zebranej siły Ryu będzie bezbronny.

Demoniczna dłoń nie jest naturalnie jedyną bronią wojownika - nadal walczyć będziemy bowiem głównie Smoczym Ostrzem (zabójczą kataną Ryu), a także innymi zabawkami z tradycyjnego arsenału ninja. Same walki zachowują elegancję i tempo znane poprzednich części i pozostają mocno zręcznościowe. Dynamika walk podkręcana jest dodatkowo m.in. za sprawą filmowych najazdów kamery na szlachtowanych przeciwników, co wygląda naprawdę krwawo. Pojawią się nawet przedśmiertne wycia i wicie się w agonii rozsiekanych i zarąbanych, bowiem twórcy chcą, by tym razem gracz lepiej rozumiał konsekwencje swoich brutalnych działań. Co ciekawe przeciwnikom nie będziemy mogli jednak odciąć kończyn, bowiem jak twierdzą przedstawiciele Team Ninja "gracze już to widzieli i nie chcą oglądać tego ponownie".

Kolejne nowości to m.in. możliwość wspinania się przy użyciu noży kunai, która w teorii zdaje się wyjątkowo atrakcyjna, jednak w praktyce możliwa jest wyłącznie w określonych lokacjach. W dodatku sprowadza się do mechanicznego, pozbawionego finezji naprzemiennego wciskania spustów na padzie, czasem tylko urozmaiconego możliwością zrzucenia w dół stojącego na górze przeciwnika.

Podobnym rozczarowaniem jest druga nowość: skrytobójstwo i związane z nim elementy skradanki. Miały nawiązywać do prawdziwych ninja i cichych zabójstw przez nich dokonywanych, w praktyce jednak wydaje się, że nie będzie tu miejsca na szersze planowanie - wystarczy jedynie podejść od tyłu do niewidzącego nas jeszcze przeciwnika i przebić go mieczem, uruchamiając krótką, soczystą animację. Obserwowanie ruchów wroga, skradanie się, chowanie ciał - tego szukać należy raczej w innych grach. Kolejne uproszczenie to interaktywne animacje, które pojawią się w czasie walk z bossami. W poprzednich odsłonach serii stanowili oni wyzwanie wywołujące koszmary - ale też napawające dumą, gdy udało mu się sprostać. Zdaje się, że walki z nowymi bossami, oparte o sekwencje wciskanych na czas przycisków, nie będą już tak satysfakcjonujące.

Podobnie mieszane uczucia budzą też inne pomniejsze innowacje. Przede wszystkim, wraz z usunięciem "esencji" wypadającej z pokonywanych przeciwników, znikły sklepy pozwalające usprawnić broń, która teraz staje się lepsza po prostu z biegiem czasu i postępami w grze. Tradycyjny unik przekształcił się w ślizg z kopnięciem, kultowa "lecąca jaskółka" - "supercios", po którym spadały głowy - ma zaś zniknąć w ogóle, bo twórcy twierdzą, że korzystanie z niego trywializowało walki. I wreszcie na pierwszy rzut oka widać, że technicznie gra nie przewyższa swojej poprzedniej części. Jasne, Team Ninja wciąż ma kilka miesięcy, by dopracować grafikę i płynność, jednak ten czas muszą przecież poświęcić także na tryby sieciowe - według zapowiedzi przeznaczone do 8 osób, rozgrywane zarówno na zasadach rywalizacji, jak i we współpracy.

Playbox
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy