Guitar Hero: Aerosmith

Guitar Hero to seria, która pokazała klasę już trzykrotnie, choć przy ostatniej części pojawiły się (słuszne zresztą) narzekania na brak zauważalnych nowości. Ogromnej grywalności to nie zaszkodziło i nadal na imprezach gra pokazywała swą moc.

Twórcy postanowili wykorzystać popularność marki i zapowiedzieli kolejne odsłony serii. W pierwszą z nich - Guitar Hero: Aerosmith - mieliśmy już okazję zagrać, w dosłownym tego słowa znaczeniu.

...i znów w trasie

Jak zarobić, ale się nie narobić? Do tej pory pionierami w tej dziedzinie byli (zresztą są nadal i zapewne będą) twórcy The Sims. W rozszerzeniach do tej gry pojawiło się już chyba wszystko i jeszcze więcej. A najlepszy w tym wszystkim jest fakt, że sprzedają się one jak świeże bułeczki w poniedziałkowy poranek. Dlaczego o tym wspominamy? Otóż Activision najwyraźniej podpatrzyło pomysł drobiazgowych dodatków i wydawać będzie specjalne edycje Guitar Hero, dedykowane konkretnym zespołom. Trzeba przyznać, że pomysł ma przyszłość (dobrych kapeli nam nie brakuje) pod warunkiem, że gry z tej serii będą prezentowały co najmniej solidny poziom.

Jako pierwsi pojawili się muzycy z amerykańskiej grupy Aerosmith. Skąd taki wybór? To już decyzja wydawców oraz deweloperów i zapewne innego uzasadnienia od "bo to świetny zespół" się nie doczekamy. Mniejsza jednak z tym, mamy przecież do czynienia z marką Guitar Hero! W przypadku tej gry nawet edycja z "Jozinem z Bazin" byłaby ponadprzeciętnie grywalna, a jakby się sprzedała! Przed pojawieniem się GH: Aerosmith mieliśmy pewne obawy co do zawartości dodatku, bo tak powinniśmy o tej grze mówić, i niestety okazały się one prorocze.

Reklama

Główną atrakcją tytułu jest oczywiście tryb kariery, prowadzący gracza przez punkty zwrotne w historii zespołu, pokazujący drogę Aerosmith na rockowy szczyt. Mamy tu początki popularności rozpoczętej w 1970 roku na szkolnym balu, pierwsze sukcesy, kontrakty i przede wszystkim muzykę towarzyszącą każdemu z okresów. Rozgrywka nie różni się absolutnie niczym od tej znanej z trzeciej części gry. Zabawę podzielono na sześć etapów, w których do zagrania mamy po pięć utworów, w tym dwa kawałki specjalne - znane z poprzednich odsłon bisy oraz piosenkę odgrywaną z samym, wirtualnym zespołem. Zresztą całkiem sympatycznie zanimowanym. Nareszcie da się zauważyć, że wokalista wyśpiewuje jakieś słowa miast tylko poruszać wargami. Wygląd muzyków to doskonale znany, charakterystyczny styl serii, karykaturalny (acz bez przesady) i nieco groteskowy, mimo wszystko bez problemów można rozpoznać każdego członka bandu. Da się też zauważyć, że GH: Aerosmith jest zdecydowanie bardziej kolorowe, intensywniejsze (sporo tu jasnych odcieni) od "trójki", która sprawiała wrażenie mroczniejszej. Ale taka już specyfika kapeli i utworów zamieszczonych w grze. Jest tu sporo kawałków z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku, więc miejscami przekolorowana oprawa jak najbardziej pasuje.

Greatest Hits (?)

To jednak nie grafika odgrywa w tej grze najważniejszą rolę. Ba! W czasie zabawy nie ma po prostu czasu, by przyglądać się animacjom. Najważniejsza jest oczywiście muzyka i kilka elementów z nią związanych. Dla wielu z Was niewątpliwie jednym z głównych wyznaczników przy ewentualnym zakupie jest lista utworów, bo przecież wydawanie dwóch stówek dla paru kawałków mija się z celem. Niestety, pod względem muzycznej zawartości GH: Aerosmith troszkę zawodzi. W trybie kariery zagrać możemy trzydzieści jeden kawałków plus to, co odblokujemy i kupimy w sklepiku za dolary z naszych wirtualnych koncertów. Niezbyt wiele, zważywszy na fakt, że mamy do czynienia z pudełkowym wydaniem za pełną cenę.

Kwestia doboru piosenek to już rzecz bardziej indywidualna, mnie na przykład nie wszystkie zaproponowane przez autorów przypadły do gustu i chętnie usłyszałbym zamiast nich inne z dyskografii Aerosmith. Przede wszystkim oczekiwałem, że będę mógł zagrać jeden z moich ulubionych - "I Don't Want to Miss a Thing", a utworu tego nie znalazłem nawet w bonusach. Trochę szkoda, bo to przecież hitowy kawałek. Po części jego brak zrekompensowany został przez "Kings and Queens", ale niedosyt nadal pozostał.

Nie można jednak narzekać, brak kilku - wydawałoby się - oczywistych hitów nie oznacza, że cała ścieżka dźwiękowa jest nieciekawa. Znalazło się tu kilka perełek, które gra się z niekrytą przyjemnością, że wspomnę tylko o "Sweet Emotion", "Dream On" czy "Love in an Elevator". Z pewnością dla fanów zespołu cała lista będzie znakomita, pozostali powinni znaleźć przynajmniej kilkanaście dobrze rozpisanych piosenek. Warto wspomnieć także o tym, że z głośników wydobywają się nie tylko brzmienia Aerosmith - nie obyło się bez gości. Wystąpili między innymi Lenny Kravitz, The Clash, Run-DMC (mający szerszy epizod w jednym z etapów w trybie kariery) czy Cheap Trick ze swym "Dream Police". Dobre uzupełnienie soundtracka, choć skromne, jeśli spojrzeć na ilość utworów.

Letnia wyprzedaż

A jak miewa się nasz wirtualny sklepik? Cóż, bez rewelacji. Najwięcej emocji wzbudzą w fanach prawdopodobnie materiały wideo z wywiadami z Aerosmith. W głównym trybie zabawy każdy z sześciu etapów poprzedzony jest krótkim filmikiem, w którym muzycy zdradzają nieco szczegółów (czasem pikantnych) odnośnie swej kariery. W sklepiku można natomiast kupić rozszerzone wersje tych materiałów. Miły dodatek skierowany do sympatyków zespołu. My byliśmy jednak bardziej zainteresowani nowymi gitarkami, wśród których znalazła się także... plastikowa replika Gibsona z Guitar Hero III. Nie zabrakło oczywiście nowych, odjechanych modeli, ale lwią część instrumentów znamy już z "trójki".

Podobnie rzecz ma się z postaciami. Prócz członków zespołu i muzyków występujących gościnnie (których musimy odblokować) nie ma żadnych nowości. Przy rozpoczynaniu kariery dostajemy dokładnie te same modele, które pojawiły się w poprzedniej części, ani jednej nowej twarzy. Można przez to odnieść wrażenie, że gra tworzona była w pośpiechu. Zaserwowano nam minimalną liczbę nowej zawartości (oczywiście prócz samych piosenek) w lekko odświeżonej oprawie. Oj nieładnie, spodziewaliśmy się więcej inwencji ze strony twórców, szkoda byłoby popsuć wizerunek tak popularnej, a co za tym idzie - dochodowej marki.

Rock'n'roll!

Zaczęliśmy narzekać, ale nadal nie wspomnieliśmy nic o wrażeniach z rozgrywki. Pomijając niewiele nowości, GH: Aerosmith nadal kopie tyłki pod względem grywalności. Jest to niesamowite zjawisko, że po podaniu nam któryś już raz tego samego dajemy się złapać w sidła niczym nieskrępowanej, dobrej zabawy, a przecież to tylko odgrywanie kolorowych nutek na plastikowej gitarce (tej znanej już z poprzedniczki - gra nie wprowadza na szczęście nowego wiosła). Nie jest istotne, czy zagramy "Let The Music Do The Talking" Aerosmith, czy "Always on The Run" Lennyego Kravitza - ubaw będzie i tak przedni. Pytanie tylko, czy warto weń inwestować niemałą sumkę za - notabene - średnio atrakcyjny pod względem treści zestaw.

Z jednej strony nowy Guitar Hero nas rozczarował - twórcy zaoferowali zbyt mało, by gra była warta ponad dwieście złotych. Z drugiej jednak strony gra nadal niesamowicie wciąga. Od momentu wydania trzeciej części nie zmieniło się nic; mamy dokładnie tę samą mechanikę, nawet tutorial przeniesiono z niej żywcem, nie siląc się na jakiekolwiek odświeżenie. Pojawia się zatem problem, jak taki produkt ocenić? Zabawy jest jak zwykle ogrom, a jeśli nadarzy się okazja gry ze znajomymi, radość z wciskania kolorowych przycisków mnożona jest przez co najmniej dwa. Jeśli kochasz Aerosmith, to i tak grę kupisz, nic tu nasze marudzenie nie wskóra. Jeśli lubisz dobre rockowe granie, też możesz rozważyć zakup, ale od razu przygotuj się na spadek formy - tutaj Star Power nie jest już tak silny, jak ten z trzeciej odsłony.

gram.pl
Dowiedz się więcej na temat: nowości | zabawy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy