Castlevania: Curse of Darkness

Są takie tytuły, które z miejsca odstraszają potencjalnego gracza. Sięgasz po nową płytkę z półki, odpalasz na ukochanej konsoli i po kilku minutach kontaktu krzyczysz w niebogłosy, używając nieartykułowanych określeń dotyczących fatalnego zakupu.

Czy jednak zawsze pierwsze wrażenie jest w tu procentach słuszne? Przekonajcie się sami...

Trochę historii...

Tym razem w nasze ręce ląduje sam twórca piekielnych pomiotów, prawa ręka Draculi, kowal (Forgemaster) o imieniu Hector. Sama zaś "Curse of Darkness" przedstawia losy owej "prawej ręki", która zdradzając swojego Pana, przyrzeka zemstę i śmierć kolejnemu z "demonicznych rzeźbiarzy" - Isaacowi.

Goniąc naszego przeciwnika, odwiedzimy nie tylko kamienne komnaty naszego byłego chlebodawcy, ale również mroczne i spowite mgłą pobliskie lasy, mokradła, a nawet górskie szczyty.

Może być już tylko lepiej

Przypuszczam, iż Wasza pierwsza reakcja może być podobna do mojej. Odpalacie grę, oglądacie scenkę, w której dochodzi do pierwszego spotkania pomiędzy Isaaciem a Hectorem - rozmawiają o "skazie" na każdym słudze "mrocznego pana" oraz o śmierci ukochanej Hectora, Rosaly... W końcu Isaac ucieka, a my ruszamy za nim w pogoń. Pierwsze lokacje, pierwsi przeciwnicy i spore rozczarowanie. To ta gra tak wygląda? I nie mówię tu o pięknych i skomplikowanych lokacjach. Najnowsza "Castlevania" wygląda po prostu fatalnie. Do bólu banalne lokacje, średnio przygotowani przeciwnicy, bardzo słaba animacja i ogólnie brak czegokolwiek, na czym moglibyśmy zawiesić wzrok na dłużej. I niestety tak przez całą grę. Na szczęście, jeśli tylko przełkniemy smak rozczarowania, wytrzymamy z "Curse of Darkness" kilkadziesiąt dobrych minut, sympatia do tego tytułu może się diametralnie zmienić...

Nowa "Castlevania" znacznie odbiega gatunkowo od swoich poprzedników. Zredukowano elementy zręcznościowe, a rola walki i samej eksploracji uległa sporej rozbudowie. Zacznijmy, jednak od początku.

Walk jest naprawdę od zatrzęsienia, ale na nasze szczęście twórcy gry przygotowali ogromną ilość dostępnych przedmiotów i gadżetów - ponad siedemdziesiąt rodzajów broni: topory, maczety, szpady, miecze; kilkadziesiąt zbroi i hełmów oraz kilkanaście czarów. Dodatkowo, podobnie jak w kultowym "Vagrant Story", nasz zdolniacha Hector będzie w stanie wytwarzać własnoręcznie przeróżnej maści oręż. Szczypta magii, pozbieranych zewsząd komponentów i dwuręczny mieczyk gotowy. W tej kwestii ekipa z Konami naprawdę się popisała, dając nam spory wachlarz możliwości... Elementy RPG pojawiające się w "Curse of Darkness" również otrzymały wiele ciekawych i nowych rozwiązań. Przede wszystkim statystyki i możliwość rozwoju postaci znacznie uległy rozbudowie. Możemy nie tylko "dopakować" Hectora na wiele różnych sposobów, ale również jego kompanów...

Jeśli chodzi o tę kwestię, to trzeba przyznać, że Konami zaszalało. Kolejnym bardzo dobrym patentem są tzw. "Innocent Devils", czyli popularne "chowańce". Pomysł trochę podobny do tego z "Baldur's Gate", polegający na rozwoju i dbaniu o stworzonego przez nas stwora. Jak przystało na demonicznego twórcę i kowala, wybieramy rodzaj naszego pupila - latający czy też poruszający się na dwóch nogach - i kontrolujemy jego "krwawą edukację". Za doświadczenie zdobyte w walce, taki mały pomocnik może zwiększyć swoją moc, zdolności, a nawet swój wygląd. Przykład? Co powiecie na transformację potulnego jastrzębia na wielkiego smoka lub ognistego feniksa? Rewelacyjne wsparcie nie tylko w eksploracji mrocznego świata, ale również skuteczna pomoc w czasie samych potyczek. Podsumowując - bardzo dobry, grywalny pomysł, trochę na wzór chowańców z "Baldur's Gate", a trochę golemów z "Legend of Mana". Brawo!

Przetrwaj, a zwyciężysz

Jakby nie chwalić tego tytułu, od strony graficznej "Castlevania: Curse of Darkness" wygląda bardzo przeciętnie. Bardzo słabe, szarobure lokacje, średnio wykonane postacie, fatalne tekstury, ale z drugiej strony całkiem ciekawi bossowie. Mogło by być znacznie lepiej (przykład poprzedniej części), a tak jest słabo i surowo. Szkoda, bo ten fakt bardzo ograniczył grono odbiorców tego interesującego i bardzo rozbudowanego tytułu.

Cierpliwość popłaca

Cieszę się że przetrzymałem pierwszy kontakt z nową "Castlevanią". Jak się wkrótce okazało, jest to bardzo dobry i złożony tytuł. Dynamiczny, pełen tajemnic, bardzo dobrych bossów i klimatycznej ścieżki fabularnej. Niestety, ale od strony audiowizualnej jest bardzo mizernie, co znacznie uszczupli liczbę graczy sięgających po ten tytuł. Fanów serii nie musze namawiać, a reszcie zalecam chwilę wyrozumiałości i spokoju. Jeśli lubicie ciężkie, mroczne, klimatyczne i bardzo RPG-owe produkty, ten tytuł powinien Was naprawdę zainteresować...

Reklama
INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy