The Incredible Hulk: the Official Videogame

Po jednym z moich poprzednich tekstów zarzucono mi rasizm, gdyż w dość ostry sposób potraktowałem, już w zapowiedzi, grę 50 Cent: Blood on the Sand. Może się z tamtych zarzutów wybroniłem...

...może nie - mimo wszystko nie mam wyrzutów sumienia, bo nikogo nie obraziłem w sposób, który można by nazwać "rasistowskim".

Teraz natomiast (już na szczęście do recenzji, a nie do zapowiedzenia) dostałem właśnie Hulka. Czy po raz kolejny zostanę posądzony o uprzedzenia rasowe, gdy w niezbyt przyjemny sposób wypowiem się o zielonoskórym bohaterze?

Narodziny bestii

Hulk narodził się w 1962 roku w umysłach Stana Lee i Jacka Kirby'ego. Historia przez nich stworzona opowiadała o doktorze Brusie Bannerze, fizyku, który będąc wystawiony na promieniowanie gamma, doznaje przemiany. Rodzi się w nim istota przejmująca nad nim kontrolę w chwilach wściekłości. Nie jest to jednak jedynie przemiana psychiczna, lecz również fizyczna, manifestująca się w postaci umięśnionego, bardzo złego i zielonego (a w pierwszych odsłonach szarego) Hulka. Tak więc Bruce Banner zmuszony do koegzystencji ze swoim alter ego stara się znaleźć lekarstwo na skutki specyficznej choroby popromiennej. Można powiedzieć, że doktor Banner i Hulk są takimi współczesnymi, ugrzecznionymi i trochę bardziej kolorowymi wersjami doktora Jekylla i pana Hyde'a.

Reklama

Fabuła, o którą opiera się zarówno najnowszy film, jak i gra, jest niejako kontynuacją ekranizacji z 2003 roku, chociaż obie produkcje wykonane zostały przez zupełnie inne zespoły. W poprzednim filmie doktor Banner doznał przemiany i po konfrontacjach, między innymi z ojcem swojej dziewczyny Betty, generałem Rossem, opuścił cywilizowane regiony świata, aby drzemiący w nim Hulk nie mógł zagrozić otaczającym go ludziom.

Przebudzenie

W pierwszej scenie gry spotykamy Bruce'a Bannera, kiedy ten na lodowych, arktycznych pustkowiach próbuje popełnić samobójstwo strzałem z rewolweru prosto w usta. Niestety, Hulk mu na to nie pozwala. Błyskawicznie akcja przenosi gracza do Brazylii, gdzie w bliżej niezidentyfikowanych magazynach dochodzi do konfrontacji z wojskami generała Rossa, który wciąż uważa ciało Bannera i Hulka za własność armii - za broń, którą trzeba okiełznać i wykorzystać do własnych celów.

Od pierwszych scen gra wykazuje kolejne minusy. Zgrzyty wynikające w prostej linii z tego, że Hulk jest grą na podstawie filmu. Tytuły tworzone na podstawie filmów i wydawane równocześnie z nimi mają do siebie to, że autorzy starają się w obu przedstawić tę samą historię, ale tak, by w egranizacji za dużo nie wyjawiać. W efekcie graczom serwuje się zdawkowe, lakoniczne przerywniki filmowe, z których wiele nie wynika - odrobinę naprowadzają na wydarzenia, ale poza tym nic konkretnego nie mówią. Do tego niektóre z nich trwają (dosłownie!) mniej więcej jedną sekundę. Raz przymknąłem oczy na zbyt długo i ominęła mnie sekwencja, którą później musiałem sobie powtórzyć, używając odpowiedniej zakładki w głównym menu.

Destrukcja właściwa

Po tej brazylijskiej rozgrzewce i zrozumieniu, że długie przerywniki rodem z Metal Gear Solid 4, o treści bogatej niczym dialogi w Baldur's Gate nie zostaną nam dane, przenosimy się na Manhattan, gdzie rozpoczyna się właściwa rozgrywka, w przewidzianej przez programistów formie.

Hulk wraca do Nowego Jorku, jak już wspomniałem. Powodem owego powrotu doktora Bannera jest chęć zakończenia raz na zawsze konfliktu z generałem Rossem. Dotarłszy jednak na miejsce przekonuje się, że Manhattan stał się polem bitwy pomiędzy armią amerykańską, Enklawą - przestępczą superorganizacją dowodzoną przez czterech genialnych naukowców, a U-foes, grupą czterech antybohaterów, będących antytezą Fantastycznej Czwórki. W ten sposób wyspa staje się olbrzymim poligonem, na który spada co chwilę jakiś kataklizm, a bazy wojskowe rosną w parkach i na ulicach (normalka w Ameryce?) jak grzyby po deszczu.

Życie codzienne

Tak więc Hulk staje na ulicy Manhattanu i dostaje pełną swobodę. Przez chwilę można poczuć się jak w serii GTA - z tym, że wozy policyjne raczej uciekają od nas, niż jadą za nami, a helikopterów się nie kradnie, tylko strąca z nieba przy pomocy czołgów lub innych pojazdów będących akurat pod ręką.

W sytuacji, kiedy gracz nie jest obarczony żadną misją, można pozwiedzać, poburzyć budynki, powalczyć z kolejnymi falami wojska, które będzie chciało nas uspokoić po przypadkowym zawaleniu kolejnego wieżowca, oraz pomagać mieszkańcom atakowanym przez grupy zwiadowcze wysyłane przez Enklawę.

Z tej radosnej wolności na pewno nie da się wyciągnąć jednego - przyjemnych doznań estetycznych związanych z możliwością poruszania się po ogromnym, otwartym i dostępnym w każdym calu terenie. Od pierwszych kroków widać, że gra ma znaczące problemy graficzne. Tekstury ładują się bardzo wolno - gdy biegnie się ulicą, widać, jak otoczenie zmienia się w tragiczny sposób na naszych oczach z prostych brył geometrycznych we właściwe obiekty. Również dostrzegalny dystans, który można obserwować z dachów budynków, pozostawia wiele do życzenia - tak świat można było przedstawić w grze na PlayStation 2 lub na słabym sprzęcie w Morrowindzie. Budynki znajdujące się już dwie, trzy ulice od nas są jedynie cieniami na tle pseudonieba. W czasach kiedy gracze przyzwyczajeni są do tego, co zaserwowano w Assassin's Creed czy też najnowszym GTA IV, nie można im dawać wolnej przestrzeni przedstawianej w tak okrutnie brzydki sposób. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze wszechobecna pustka. Jak jeszcze dzielnice wewnętrzne są w jakiś sposób wypełnione ludźmi i straganami, tak Central Park i całe nabrzeże są kompletnie puste. Podobnie jak w przypadku dystansu, tworzy to wrażenie obcowania z konsolą minionej generacji.

Misja: nie zaśnij

Znudzeni wolnością gracze mogą udać się do jednego z kilku miejsc wyznaczonych na mapie. Są to oświetlone punkty oznaczone różnymi kolorami. Część z nich oznacza misje, a część minigry. Kolejne zadania w lakoniczny sposób przemieszczają nas po nici fabuły, nie odkrywając przed nami nic ciekawego. Ot, teraz walczymy z Enklawą chcącą zniszczyć miasto w taki a taki sposób; teraz walczymy z armią; teraz trzeba pokonać U-foes; teraz chronimy ten budynek przed generałem, a teraz bronimy Betty. Misje w 90% ograniczają się do niszczenia czegoś, bronienia czegoś lub odzyskiwania czegoś. Nie są ani długie, ani trudne, ani zbyt interesujące. Pominąwszy wrażenia płynące z destrukcji otoczenia, które faktycznie są niezwykle przyjemne, misje nie pasjonują i powodują niekontrolowany rozdziaw szczęki.

O dziwo, inaczej sprawa ma się z minigrami. Te szybkie i przyjemne zadania są różnorodne, wymagające i dające sporo satysfakcji. Raz jest to zwyczajny bieg na czas po mieście przez wyznaczone punkty, innym razem taki sam bieg, lecz po dachach walących się budynków. Inne minigry mogą polegać na przenoszeniu taksówek z miejsca na miejsce lub dewastacji określonej dzielnicy na czas - w tym zakresie autorom nie zabrakło pomysłów.

Hulk strongest one there is!

Pominąwszy misje i minigry, w Hulku jest wiele do robienia. Jednym z lepszych pomysłów twórców było zaimplementowanie tzw. featów, czyli wzmocnień postaci Hulka, które zyskuje się po wykonaniu odpowiednich czynności. Kolejne featy mogą dawać Hulkowi nowe ciosy i możliwości robienia combosów czy też wzmacniać umiejętności już posiadane. Aby zdobyć nowe featy, trzeba spełnić wszystkie warunki na nie nałożone. Raz będzie to przebiegnięcie odpowiedniej ilości kilometrów, innym razem spędzenie w powietrzu (w sumie) odpowiedniej liczby sekund. Inne warunki mogą dotyczyć wypełnienia konkretnej ilości misji, pokonania konkretnego przeciwnika czy też zlikwidowania kogoś w określony sposób. Featów i warunków ich zdobycia jest bardzo dużo. Część z nich uzyskuje się wręcz automatycznie - po prostu w pewnym momencie gra informuje nas, że spełniliśmy warunki na otrzymanie takiej a takiej umiejętności, a my, zupełnie nieświadomi, musimy to przyjąć z zadowoleniem.

Oprócz tego do wypełnienia są jeszcze klasyczne osiągnięcia (w przypadku wersji na Xboksa 360, którą testowaliśmy). Trzeba więc przykładowo wspiąć się na najwyższe budynki w mieście czy zebrać wszystkie zbiorniki z promieniowaniem gamma, zwiększającym siły życiowe, i pojemniki z furią, podnoszące wskaźnik... no, furii.

Dewastacja gracza

Oprócz już wspomnianych baboli graficznych i konstrukcyjnych przyczepić można się jeszcze do kilku elementów. Przede wszystkim do specyficznego sposobu, w jaki porusza się postać głównego bohatera. Biegnąc, Hulk ślizga się, jakby poruszał się po lodzie. Skacząc, tracimy w dużym stopniu kontrolę nad bohaterem, co początkowo bardzo irytuje. Do tego dochodzą takie elementy, jak zanurzanie się postaci po kolana w powierzchni asfaltu lub trawie, czy też to coś, co się dzieje, kiedy Hulk wskoczy do wody. A co się dzieje? Gra szaleje - zielone monstrum zaczyna wyskakiwać z wody w losowych kierunkach, kamera miota się we wszystkie strony i tracimy panowanie nad sytuacją. Pomijam już fakt, że gra kilka razy mi się perfidnie zawiesiła (co nie zdarza się w żadnych innych grach na mojej konsoli), a chwilami doświadczyłem również problemów z dźwiękiem. Jednak do ostatecznej furii doprowadziło mnie kompletnie bezpłciowe, nic nie wyjaśniające, zaskakująco idiotyczne zakończenie gry.

Na listę minusów trzeba też koniecznie wpisać wijącą się w męczarniach i kwilącą o dobicie detekcję kolizji. Ja rozumiem, że Hulk jest silny, ale dlaczego drzewa, latarnie, samochody, ludzie czy nawet budynki ulegają zniszczeniu tylko dlatego, że postać przebiegła koło nich? Programiści przyłożyli również niewielką wagę do właściwości fizycznych poszczególnych obiektów - takich samych zniszczeń dokonamy, rzucając koszem na śmieci, płytą chodnikową, fragmentem helikoptera czy czołgiem. Najgorsze wrażenie robi jednak malutki przechodzień rzucony w samochody, które wybuchają jeden po drugim, a sam człowiek przelatuje przez nie niczym stalowa strzała.

Wniosek filmowy

Czego powinienem się spodziewać po grze będącej dokładką do filmu? Zbyt dałem się chyba ponieść emocjom związanym z tym, że Hulk jest jedną z moich ulubionych postaci. Niesamowicie przyjemna kompletna destrukcja, której się spodziewałem, została ubrana w diabelsko lakoniczną fabułę i brzydką szatę graficzną oraz szwankujący system gry. The Incredible Hulk nie ratują nawet ciekawe featy, wciągające minigry ani otwarte środowisko. A już na pewno nie jest to gra, którą należy kupować w prezencie. Chyba że chcecie kogoś obrazić.

gram.pl
Dowiedz się więcej na temat: Guardian | misje | budynki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama