Start the Party: Save the World

W tytule tej gry widnieje słowo "party". Party, to znaczy impreza. Przyznam wprost, że jeśli tak miałyby wyglądać imprezy, to w życiu na żadną bym się nie wybrał.

Oczywiście "party" w tym przypadku oznacza domówkę, bo nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek o zdrowych zmysłach odpalał PlayStation na dyskotece. Zadaniem tej gry jest rozkręcenie towarzystwa, które siedzi przed telewizorem i jest zmuszone do oglądania kolejnego odcinka "Świata według kiepskich" albo discopolowych teledysków na Vivie. Lepiej w takim przypadku uruchomić konsolę, wziąć do ręki Move'a i rozpocząć wesołe wygibasy.

Start the Party: Save the World to sequel jednej z pierwszych produkcji wykorzystujących kontroler PlayStation Move. Ale nazywanie go pełnoprawną kontynuacją jest zdecydowanie na wyrost. Jak dla mnie, to co najwyżej samodzielny dodatek. Nie ma tu bowiem niczego szczególnie nowego, odkrywczego, a już nie daj Boże rewolucyjnego.

Reklama

Naszym celem w Start the Party: Save the World jest powstrzymanie Doktora Okropniastego, który planuje zniszczyć świat. Aby tego dokonać, musimy wziąć udział w dziewiętnastu różnorodnych, acz w ogóle nie innowacyjnych minigrach. Przedstawione przez twórców zadania nie są ani trochę świeże. Strzelanie do kosmitów, latanie helikopterem, łapanie świetlików - to wszystko znamy już albo z pierwszej odsłony Start the Party, albo z innych gier imprezowych na Move'a.

Twórcy przygotowali cztery tryby zabawy. W wolnej rozgrywce po prostu wybieramy jedno z zadań i walczymy o uzyskanie jak najlepszego wyniku. W "Ocaleniu" musimy brać udział w kilkunastosekundowych, następujących po sobie losowo fragmentach minigier. "Błyskawica" polega na jak najszybszym zdobywaniu punktów. Czwarta opcja to tryb imprezy, w którym może wziąć udział nawet do czterech graczy. I w praktyce tylko on jest warty uwagi, bowiem granie w Start the Party: Save the World w pojedynkę to jedna wielka nuda. W grupie jest zdecydowanie weselej, choć znużenie też prędzej czy później was dorwie. Niestety, raczej prędzej.

Aby bawić się w grupie, wystarczy jeden kontroler Move. Gra została podzielona na rundy, w których gracze biorą udział po kolei, przekazując sobie "pałeczkę". Autorzy przygotowali też opcję kooperacji, w której drugi gracz bierze do ręki DualShocka i wciela się w obecne w danej minigrze istoty, czyli np. w kosmitów. I może swojemu koledzy pomagać, ale równie dobrze może rzucać mu kłody pod nogi.

Start the Party: Save the World prezentuje się miło dla oka i ucha. Oprawa jest nieskomplikowana, ale jednocześnie kolorowa i estetyczna. Cieszy polski dubbing, który nie jest może najwyższych lotów, lecz lepiej chyba słuchać rodzimego głosu, a nie zagranicznego. I to nie byle jakiego, bo należącego do prowadzącego prawie wszystkich teleturniejów w tym kraju, Krzysztofa Ibisza.

To chyba jednak nie wystarczy, aby zachęcić do gry setki tysięcy Polaków. W tym celu przydałaby się jeszcze wciągająca rozgrywka, a tej na próżno tutaj szukać. Start the Party: Save the World to kiepska kontynuacja, pozbawiona ciekawych pomysłów i świeżości. To wszystko już było!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama