Splatterhouse

Splatterhouse - próba wskrzeszenia serii sprzed dwóch dekad - nie zapisze się może złotymi zgłoskami w historii branży, ale z pewnością posłuży krytykom gier za znakomity argument przy dowodzeniu, że są one złe i chore.

Brutalność wyniesiona na niebotyczny poziom to w zasadzie istota tej gry. Trzeba jednak zaznaczyć, że przemoc serwowana przez studio BottleRocket Entertainment to nie realistyczne scenki rodem z Manhunta, od których robi się ciężko na żołądku, lecz komiksowa groteska stężona tak bardzo, że nie sposób brać jej na poważnie. O ile, rzecz jasna, nie jest się pozbawionym dystansu obrońcą moralności, który z pełną powagą rozwlecze sztuczne flaki, żeby nastraszyć nimi innych, równie nieobeznanych z tematem. Jest przy tym co rozwlekać, bo Splatterhouse to festiwal obrzydliwych maszkar, miażdżonych łbów, odrywanych kończyn, ciał siekanych na kawałki i generalnie makabry. A całkiem przy okazji jest to też niezła gra dostarczająca sporo prostej radości.

Reklama

Witamy w kałuży krwi

Głównego bohatera gry, Ricka, poznajemy w sytuacji, którą delikatnie można by określić jako beznadziejną. Leży w rosnącej kałuży własnej krwi na podłodze upiornej posiadłości demonicznego doktora Westa - specjalisty z dziedziny, którą on sam nazywa nekrobiologią. Obok spoczywa gadająca maska, która przekonuje chłopaka, że nałożenie jej jest jedyną szansą na przeżycie i uratowanie Jennifer - ukochanej Ricka, którą szalony naukowiec zaciągnął w głąb rezydencji. Chłopak daje się skusić - zespala się z maską i przeistacza w wielką, nieludzko silną, niemal nieśmiertelną górę mięśni.

Zawiązanie akcji nie jest przesadnie rozwlekłe, ale kolejne elementy fabularnej układanki - całkiem niezłej, jak na tego typu produkcję - poznaje się, oglądając przerywniki, słuchając dźwiękowych dzienników Westa i konwersując z gadatliwą maską. Ta ostatnia - a dokładniej psychopatyczna osobowość tego, co zostało w niej zaklęte - jest zresztą jasnym punktem gry i jej komentarze wielokrotnie wywoływały u mnie uśmiech, a nawet niegłośne podśmiechujki. Przykładowe cytaty byłyby jednak bezcelowe, bo chodzi nie tylko o to, co maska mówi, ale również jak mówi - udźwiękowienie się w Splatterhousie udało. Na ścieżce dźwiękowej znaleźć można zresztą kawałki w wykonaniu m.in. zespołów Cavalera Conspiracy, Lamb of God i Mastodon.

Siekiera, motyka, strzelba, piła

Mechanizmy rozgrywki są nieskomplikowane - to liniowy slasher w typie X-Men Origins: Wolverine. System walki oparto klasycznie na dwóch atakach - szybkim oraz silnym - a wachlarz dostępnych kombinacji i ciosów jest dosyć duży. Nadwątlonych przeciwników można bardzo brutalnie dobijać (np. rozrywając na pół) w pokazanych ze szczegółami, acz powtarzalnych animacjach sprzężonych z prostymi QTE. W ogóle walka jest bardzo soczysta i bardzo satysfakcjonująca, bo kieruje się potężnym zabijaką, którego siłę, pierwotną wściekłość i dziką żądzę krwi naprawdę czuć.

W rogu ekranu oprócz paska zdrowia umieszczono Necro Meter - wskaźnik zapełniający się, gdy Rick zabija. Energia Necro niezbędna jest do korzystania ze specjalnych zdolności maski - bohater może sie podleczyć, wysysając siły witalne z pobliskich przeciwników, wyprowadzić potężne ataki, a także wejść w tryb berserkera, w którym z rąk wyrastają mu ostrza zdolne przepołowić zwykłych przeciwników jednym cięciem. Necro Meter ładuje się szybko, w związku z czym wszystkich tych atrakcji używać można często.

Często również znajdujemy różnorakie bronie, w tym kij bejsbolowy, maczetę, piłę łańcuchową, nawet strzelbę. Po jakimś czasie rozsypują się one w rękach, ale ich przydatność do użycia można wydłużyć, rozwijając odpowiednią umiejętność Ricka. Rolę waluty niezbędnej do zwiększania zdolności bohatera pełni w Splatterhousie - co za niespodzianka! - krew.

Toporne 2D

Co jakiś czas gra robi ukłon w stronę oryginału sprzed lat, serwując fragmenty rozgrywane na modłę klasycznych chodzonych beat'em up. Choć grafika wciąż składa się z trójwymiarowych obiektów, akcja ukazana jest z boku, a Rick biegnie przed siebie (oraz skacze), przebijając się przez nadbiegających gęsiego wrogów i pokonując przeszkody pokroju ostrych wahadeł. Sam pomysł znakomity, ale epizody te zrealizowano topornie i bywają one uciążliwe, głównie ze względu na rzadko rozmieszczone punkty zapisu.

To zresztą przypadłość całej gry - nikt chyba nie lubi po zgonie powtarzać kilku minut rozgrywki. A że trafiają się tu frustrujące fragmenty czysto zręcznościowe oraz przeciwnicy, którzy potrafią zabić Ricka dwoma szybkimi ciosami, nieraz zdarzało mi się po chwili nieuwagi i cofnięciu do odległego checkpointu głośno uwolnić moją własną furię. Spowodowaną również tym, że wczytanie sejwa trwa długo (przynajmniej w testowanej przez nas przedpremierowej wersji X360).

Do wesela odrośnie

Od strony technicznej gra jest nierówna i zalatuje momentami budżetówką, np.wtedy, gdy wszyscy niedobici przeciwnicy znikają z pomieszczenia po tym, jak wykonasz zadanie. Grafika jako całokształt ma specyficzny styl (w czym znaczny udział ma cel-shading) i może się podobać. Na mocno poturbowanym bohaterze widać odsłonięte kości, a w najbardziej drastycznym przypadku traci on rękę. Nie ma jednak powodów do płaczu - oderwaną kończynę można podnieść, by okładać nią wrogów, a ramię po chwili odrasta.

Wytknąć należy niestety słabą momentami pracę kamery, problemy z wykrywaniem kolizji i pewną ociężałość sterowania. Sprawia to, że gra nie jest aż tak przyjemna, jak powinna być. Szkoda też, że etapy zaprojektowane zostały bez większego polotu.

W sieci Splatterhouse zbiera bardzo różne oceny - w chwili, gdy piszę ten artykuł: od 4/10 do 8/10 - i każdą z nich można sensownie uzasadnić. Bo czyż nie jest płytka, niedoszlifowana i momentami irytująca? No jest. Ja jednak przymknąłem oko na łatwe do wytknięcia niedoróbki, bo pomimo ich obecności dobrze się bawiłem i miałem sporą ochotę do tej produkcji wracać, a nawet ją ukończyć. W przeciwieństwie np. do krótszego The Force Unleashed II, przy którym męczyłem się i wściekałem i którego napisy końcowe przyjąłem z ulgą. Splatterhouse to żaden hit i raczej nie warto płacić za niego premierowej ceny, ale to wciąż niezła gra.

CDA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy