Ridge Racer Unbounded

Świat się kończy: Ridge Racer, prawdziwy symbol konsol PlayStation, w końcu naprawdę multiplatformowy! Po raz pierwszy w historii serii pochodzić ma nie z Japonii, lecz Europy i... podobać się nie tylko własnym fanom!

Planowane i wprowadzane wielkie zmiany to skutek modnego ostatnimi czasy "odświeżania" zleżałych tytułów, jakiemu Namco postanowiło poddać niemal pełnoletniego Ridge Racera. Czas najwyższy. Nie tylko dlatego, że premiera ostatniego - RR7 na PS3 - miała miejsce pięć lat temu. Także przez to, że przez lata seria dorobiła się tyluż zwolenników, co przeciwników nieskrępowanej radochy/komiczno-kosmicznej jazdy (niepotrzebne skreślić) i nie potrafiła samodzielnie wydostać się z kolein, jakie wyryła.

Dlatego też Namco swemu własnemu studiu dało spokój, a na nowych mistrzów RR wybrało fińskie Bugbear Entertainment - twórców niezapomnianego Rally Trophy, a z czasów nieco nam bliższych - czterech gier serii FlatOut (jedna na PSP). Ci zaś na szczęście podeszli do tradycji kompletnie bez nabożeństwa i ich Ridge Racer Unbounded, choć niepozbawiony potężnych poślizgów, to rzeczywiście nowa jakość wirtualnych wyścigów.

Reklama

Ścigani w Shatter Bay

RRU rozgrywa się w fikcyjnym Shatter Bay, metropolii wzorowanej na Nowym Jorku i Chicago. Zbudowana została, jak twierdzą sami autorzy, specjalnie jako uliczny tor przeszkód, czy bardziej nawet - park rozrywki przeznaczony dla "wysokooktanowych machin demolujących", w jakie zmieniły się poczciwe bolidy. Dosłowne uskoki zastąpione zostały przy tym metaforycznymi - jazdą na Świat się kończy: Ridge Racer, prawdziwy symbol konsol PlayStation (obejrzyjcie konferencję Sony z E3 2006 i powtarzajcie za Kazem Hirai: "Riiidż Rejseeer!"), w końcu naprawdę multiplatformowy! Po raz pierwszy w historii serii pochodzić ma nie z Japonii, lecz Europy i... podobać się nie tylko własnym fanom! Nie hamował się: gem krawędzi nie tyle przepaści, co przyczepności i wytrzymałości komponentów samochodów.

Szczątkowa fabuła opowiada o grupce ulicznych "ścigantów", zwanych właśnie Unbounded - Nieskrępowanymi, realizujących zalecenia zapisane w motto gry: Drive, Destroy, Dominate. Innymi słowy, twórcy zajmują się tym, co fińskim "strachom" zawsze wychodziło najlepiej: byciem niegrzecznym i tego straszliwymi konsekwencjami. Nie jest wprawdzie pewne, czy da się wylecieć przez przednią szybę (i zarobić na tym kupę punktów!), niemniej cała reszta zgniotów i zniszczeń jest na najwyższym poziomie.

Jakość braku HUD-a

Wygląd otoczenia i nieskrępowane, zdawałoby się, możliwości jego demolowania to zresztą pierwsza rzecz, jaka rzuca się na maskę... w oczy podczas prezentacji. Jest skutkiem fetyszu Bugbeara, który już w swych poprzednich produkcjach zwykł zarzucać gracza latającym śmieciem, w Unbounded zaś skorzystał skwapliwie z tytułowego przyzwolenia i poszedł na całość, oferując mu całe tornada śmieci.

Zaraz po nich jednak idzie brak, a ściślej kompletny brak sztucznego interfejsu, który przysłaniał narożniki ekranów, dając w zamian za zawężone pole widzenia informacje, co, kto, kiedy i za ile. HUD w nowym Ridge Racer po- suwa się w minimalizmie dalej nawet niż Split/Second (cześć jego pamięci), gdzie wszystko co najważniejsze mieściło się na "rejestracji", a reszta była kontekstowa. Tutaj informacje rzucone są jak w Splinter Cell: Conviction na otoczenie, co sprawia, że prócz podejmowania rozpaczliwych prób kontroli ślizgającego się dziko i trafionego właśnie przez wrogów pojazdu zmuszony jesteś orientować się, kto tak naprawdę zdominował wyścig.

Wyścigowy raj

Zbieranie punktów ma znaczenie nie tylko symboliczno-psychologiczne. Manewry niebezpieczne - ślizgi, skoki, zwarcia - przekładają się także na moc Destrukcji, która po wypełnieniu pozwala w widowiskowy sposób zmienić wygląd i charakter części toru. Działa przy tym jak "course changery" w Split/Second - umożliwia znalezienie skrótu przez oszkloną witrynę sklepu lub zawalenie mostu wprost pod tymi z tyłu.

Cała skala demolki otoczenia jest przy tym być może mniejsza niż tam (samoloty nieczęsto na szczęście zwykły spadać na miasta), jednak jeśli o fizyczną wiarygodność chodzi - to autentyczne arcydzieło. Unbounded to nie tyle kolejny mdły Rigde Racer z żałosnymi "innowacjami" typu QTE w Need for Speed: The Run, co po prostu nowy, soczysty FlatOut. Co cieszy tym bardziej, że prawa do tego ostatniego przepadły gdzieś w zgliszczach po bankructwie Empire. Nadzieje, że dzieło Bugbeara okaże się wyścigowym rajem na miarę Burnouta Paradise, rosną.

Przekonaj się także, czy nowe pokolenie mutantów może zagrozić Batmanowi

CDA
Dowiedz się więcej na temat: PlayStation Vita
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy