Resident Evil 6

Resident Evil - kiedyś prekursor gatunku survival horrorów i jego wiodący przedstawiciel. Dzisiaj - marka kojarzona wyłącznie z dawnych lat świetności. Czy "szóstka" coś w tej kwestii zmienia?

Kiedy przeczytałem pierwsze zapowiedzi Resident Evil 6, wydawało mi się, że Capcom zdecydował się na powrót do korzeni. Że po wycieczce przez mglistą Europę w "czwórce" i przez afrykańskie piaski w "piątce" znów przeniesiemy się w wielkomiejskie klimaty. Owszem, w "szóstce" trafiamy do amerykańskiego miasteczka, ale to tylko część przygody, która na nas czeka. Capcom bardzo mocno postarał się, by Resident Evil 6 był grą różnorodną.

Co może martwić miłośników tej serii najbardziej? To, że jej najnowsza odsłona nie jest dalej survival horrorem z prawdziwego zdarzenia. Co prawda w grze występują zombie i nieraz podczas zabawy serce zabije wam mocniej, ale to już nie te klimaty, co kiedyś. Teraz Resident Evil to przede wszystkim gra akcji, w której liczy się bieganie, strzelanie i różnorakie akrobacje. Czy taka konwencja podoba wam się bardziej, czy może mniej niż ta oryginalna, ocenicie już jednak sami.

Reklama

Resident Evil 6 rozgrywa się dziesięć lat po wybuchu epidemii w Raccoon City. Świat nadal zmierza ku zagładzie. Armii zombie nie udało się w dalszym ciągu powstrzymać, a do tego ludzkość staje przed następnym atakiem bioterrorystycznym. Homo sapiens zostają zarażeni kolejnym szczepem wirusa, a do tego zabity zostaje prezydent Stanów Zjednoczonych. Za całą sprawą stoi ktoś tajemniczy, kogo nie poznamy zbyt prędko.

Czy fabuła Resident Evil 6 czymkolwiek zaskakuje? Niespecjalnie. Capcom nie wydobył z siebie w tej kwestii więcej polotu, stawiając raczej na sprawdzone rozwiązania. Nie można natomiast powiedzieć, że opowiedział kolejną część historii o zombie w zły sposób. Przeciwnie, przedstawione w grze wydarzenia potrafią zaciekawić i wciągnąć na dłużej.

Resident Evil 6 to prawdopodobnie największa odsłona serii. Autorzy zawarli w grze aż cztery kampanie (!), w każdej z nich przenosząc nas w inne miejsca i dając się wcielić łącznie w aż siedmiu bohaterów. Szóstka z nich występuje w parach - to Leon Kennedy i Helena Harper, Chris Redfield i Piers Nivans oraz Jake Muller i Sherry Birkin. Do tego otrzymujemy jeszcze możliwość poprowadzenia tajemniczej Ady Wong. Oczywiście połączenie bohaterów w pary (poza Adą Wong) to w pełni uzasadniona decyzja. Pozwoliła ona na wprowadzenie do gry trybu kooperacji, obecnego już wprawdzie w "piątce", ale tym razem jeszcze mocniej zaakcentowanego. Możemy się w nim bawić zarówno w wersji lokalnej, jak i przez sieć.

Każda kampania serwuje nam porcję zupełnie innych wrażeń. W tej należącej do Leona i Heleny oddajemy się zabawie przypominającej nieco pierwsze odsłony serii - przenosimy się do amerykańskiego miasteczka Tall Oaks, przypominającego Raccoon City, i zmagamy się z epidemią zombie. W kampanii Chrisa i Piersa postawiono na rozrywkę przypominającą shootery a'la Gears of War - chwytamy za szybkostrzelne giwery i ta-ta-ta-ta-ta... Z kolei wraz z Jake'iem i Sherry przenosimy się do Europy Środkowej, gdzie czekają nas bardziej zręcznościowe kawałki (w tym widowiskowe skoki i walki wręcz). Na deser mamy natomiast skradankowe klimaty w kampanii Ady Wong. Jak widzicie, dla każdego coś miłego. A jeśli zechcecie przejść wszystkie kampanie, zajmie wam to grubo ponad dwadzieścia godzin.

Trudno ocenić Resident Evil 6 jako całość, gdyż każda kampania to - można powiedzieć - inna gra. W każdej mamy innych bohaterów, inne otoczenie, inną rozgrywkę, a nawet inną otoczkę w postaci np. odmiennych HUD-ów. Ten kij ma jednak dwa końce - z jednej strony mamy różnorodność, z jaką nie spotkamy się w zbyt wielu grach, a z drugiej wrażenie niespójności (pomimo że historie poszczególnych bohaterów wzajemnie się przenikają) i zbytniego rozczłonkowania tego, co powinno jednak stanowić jedną całość.

To, co mi doskwierało w Resident Evil 6 jeszcze bardziej, to brak klimatu, który do tej pory był znakiem rozpoznawczym tej serii. Pamiętam do dziś, ile razy podskakiwałem w fotelu, grając w "jedynkę" czy "dwójkę". Nawet w "czwórce" bywały momenty, gdy nie potrafiłem już zgrywać twardziela. W "szóstce" niczego takiego nie ma - lepiej zapomnijcie o ciągłym uczuciu strachu, by się zbytnio nie rozczarować. To już nie ten sam Resident Evil, niestety.

Bywa również, że zawodzą konstrukcje poziomów. Bywają one zbyt przewidywalne i monotonne. Przez większą część gry idzie się cały czas przed siebie i robi swoje. Twórcy nie dali nam okazji, by trochę pokombinować i zasmakować wolności.

Przykro mi to stwierdzić, ale Resident Evil 6 zbliżył tę serię do takich gier, jak Dead Space, a jednocześnie oddalił od prawdziwych survival horrorów. Cóż, osobiście nie lubię, gdy zmienia się coś, co od zawsze mi pasowało. Jeśli jesteście równie konserwatywni, jak ja, a z łezką w oku wspominacie pierwsze części Residenta, również nastawcie się na pewne rozczarowanie. Kto zaś zawiedziony nie będzie? Na pewno ci, którzy lubią niezłe, różnorodne i ciekawe gry akcji. Nie najlepsze z najlepszych. Po prostu niezłe.

Plusy:

+ cztery gry w jednej

+ sztampowa, ale ciekawie przedstawiona fabuła

+ kooperacja wciąga

Minusy:

- niewiele tu zostało z horroru...

- niespójność

- liniowość

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama