Singularity

Rękawiczki do tej pory były kojarzone głównie ze złodziejskim fachem - tym razem jednak takie cudo trafiło się amerykańskiemu komandosowi. Nie, nie po to by maskować odciski palców. Dzięki temu urządzeniu główny bohater Singularity może... cofać czas.

Singularity jest już kolejną po TimeShifcie strzelanką, w której twórcy postawili na możliwość cofania wskazówek zegara.

W odróżnieniu od tamtej gry, tutaj zasady mieszania w kalendarzu są trochę inne: wspomniana rękawica - czyli największy bajer w grze - pozwala oddziaływać tylko na pojedyncze obiekty odpowiednio je postarzając lub odmładzając.

Einstein maczał w tym palce...

Historia, która stała się pretekstem do wprowadzenia takiej fajnej broni nie jest jednak zbyt oryginalna. Gdzieś tam, w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, na wyspie noszącej miano Katorgi-12 (zdaje się, że Sowieci wcześniej stworzyli tam obozy wypoczynkowe dla wrogów ludu...) odnaleziono pierwiastek nazwany E 99. Nikogo by ten fakt nie obszedł, ale substancja ta w odpowiednich warunkach pozwalała... cofać się w czasie. Mocarstwu uwikłanemu w zimną wojnę nic lepszego nie mogło się przytrafić, szybko więc zbudowano ośrodek, w którym później coś jednak poszło nie po myśli partyjnej wierchuszki i wskutek olbrzymiej eksplozji szlag trafił wysiłki czerwonych. Sama wyspa zaś zamieniła się w targany osobliwościami zamknięty obszar w którym nie pokazuje się nikt, kto nie ma na karku co najmniej kilku mutacji i w innych okolicznościach nie mógłby zamieszkać np. w stalkerowskiej zonie.

Grę zaczynasz jako jak najbardziej współczesny twardziel, który zostaje wysłany na wspomnianą wyspę - niestety, jak łatwo się domyślić, ponownie coś idzie nie tak. Helikopter się rozbija, ty zaś kilka chwil później wpadasz w tytułową osobliwość i... cóż, zaczynasz trwającą niecałe siedem godzin przygodę, w której czas jest pojęciem dość względnym. Fabuła gry przerzuca cię pomiędzy XX a XXI wiekiem - czasem są to wypady przypadkowe, czasem celowe, wszystkie jedna są opatrzone wspólnym mianownikiem: ma umykające sekundy masz dużo większy wpływ niż przeciętny śmiertelnik.

Reklama

Rękawica lepsza niż u Gołoty

Rzecz jasna, wszystko to za sprawą radzieckiej myśli technicznej, która tym razem szmelcu nie stworzyła. Główna zabawka gry, czyli wspomniana rękawica - zwana też TMD - potrafi manipulować czasem w obrębie pojedynczych obiektów. Po ludzku mówiąc, możesz sprawić, że metalowy kontener w ciągu kilku sekund zamieni się w poskręcaną korozją kupkę metalu, nic jednak nie będzie stało na przeszkodzie, by proces ten cofnąć i mieć znów błyszczący nowością przedmiot. Niestety - działanie obydwu tych trybów jest dość ograniczone: wiele rozlokowanych po lokacjach przedmiotów jest po prostu odpornych na działanie twojej zabawki. Części nie zrobisz nic, część z kolei jest wrażliwa tylko na jedno jej działanie. Najlepszym przykładem tutaj są przeciwnicy: zwykłych żołnierzy możesz tylko postarzać, zaś o odwróceniu tego procesu możesz już zapomnieć. Cóż, spodziewałem się dużo większej swobody...

Na szczęście ograniczenia te rekompensują trochę pozostałe tryby działania rękawicy. Drugim, bardzo często wykorzystywanym jest telekineza. Działa to dość standardowo: ot, łapiesz coś, ciskasz w przeciwników. Patent ten działa zarówno ze zwykłymi beczkami, jak i granatami i rakietami, które można wyłapywać, jak lecą w twoją stronę. Ponownie jednak dają znać o sobie ograniczenia: zapomnij np. o uniesieniu najmniejszych nawet przeciwników. Wykorzystując energię E 99 radziecka zabaweczka potrafi również tworzyć bąbel, w którym czas znacząco zwalnia - pozwala to np. pochwycić szybkich przeciwników lub spowolnić łopatki wentylatora, pomiędzy którym trzeba przejść.Do leniwych skierowana jest kolejna opcja rękawicy: korzystając z mocy pierwiastka E 99 możesz sprawić, że np. wybrany przez ciebie żołnierz zmutuje i zacznie atakować swoich kompanów wyręczając tym samym ciebie. Dobre by złapać oddech.

Pozostałych przy życiu możesz dobić korzystając z ostatniego trybu rękawicy: zabójczej emisji energii, która zastępuje dostępny na początku atak nożem. Ogólnie: plus za zróżnicowanie trybów działania, minus za wybiórczość działania.

Do broni!

Jeśli chodzi o typowe uzbrojenie, Singularity - poza jednym wyjątkiem - nie odróżnia się zbytnio od innych przedstawicieli gatunku. Wspomnianym rodzynkiem jest tutaj prototypowy karabin snajperski. Dostępny tylko w określonych miejscach, z ograniczoną amunicją, pozwala siać zniszczenie w szeregach wroga dzięki temu, że torem lotu kuli... możesz sterować! Nie jest to w sumie świeży pomysł, ale trafić kogoś kryjącego się za terenową osłoną - bezcenne! Pozostałe pukawki nie wyróżniają się niczym szczególnym w zasadzie. Zainteresować może snajperka, która potrafi spowolnić nieco bieg czasu i granatnik, którego pociski możemy turlać po podłodze wedle uznania. Reszta to efpeesowy standard, który wzbogaca możliwość wprowadzania ulepszeń - tak w broni, jak w rękawicy. O ile w tym pierwszym przypadku mamy tylko trzy sloty (obrażenia, magazynek i prędkość przeładowania), o tyle w drugim - dużo więcej. Możemy dodawać unikatową możliwość regeneracji zdrowia, energii, zwyczajnie podnieść wydajność TMD, a nawet wpłynąć na statystyki twojego bohatera.

A skoro już przy temacie jesteśmy... Najważniejszym atrybutem naszego ameykańskiego kolegi jest... pasek zdrowia! Tak, Singularity korzysta z tego archaicznego rozwiązania, co wymusza na nas kolekcjonowanie apteczek i rozglądanie się za walającymi się po podłodze stimpakami.

Umykające punkty zdrowia zazwyczaj są spowodowane spotkaniem z przeciwnikami. Ci są dość zróżnicowani: będziemy mierzyć się z żołnierzami współczesnymi i radzieckimi, a także z mieszkańcami Katorgi-12 , którzy przywodzą na myśl zarówno mieszkańców zony w Stalkerze, jak i przeciwników w Wolfensteinie - poprzedniej grze studia Raven, producentów Singularity. W zasadzie najgorzej z całego towarzystwa wypadają... bossowie. Jak dla mnie mogłoby ich zwyczajnie nie być: trochę zbyt łatwi do położenia, niezbyt klimatyczni i mało oryginalni.

Osobliwości gry

Jeśli chodzi o sprawy czysto techniczne, to największą wpadką, jaką zaobserwowałem był problem z doczytywaniem wysokiej jakości tekstur. W miejscach, gdzie po prostu wpadałem jak tornado wypluwając przy tym z miniguna setki kul i wybiegałem, zanim ciała mutantów zdążyły upaść, materiały pokrywające modele zwyczajnie nie nadążały z nabraniem ostrości. Jest to w sumie dość normalne dla ostatniego silnika Unreala, na którym stworzono grę, ale tutaj sytuacje tego typu były niestety nagminne - a grałem na całkiem mocnym sprzęcie.

Singularity to gra, która jest całkiem niezłym tytułem, ale z drugiej strony trochę rozczarowuje niewykorzystanym potencjałem: rękawica mogła tu naprawdę namieszać, twórcy się jednak nie postarali i częstokroć okazuje się, że jej działanie jest ograniczone. Jeśli zaś chodzi o ogólne wrażenia z gry - czułem się trochę, jakbym grał we wspomnianego Wolfensteina: w dobry tytuł, ale stworzony jakby bez polotu. Miłym zaskoczeniem są trzy różne zakończenia historii i wykorzystywanie na niektórych lokacjach pełnej mocy osobliwości, która pozwoli ci np. cofnąć czas dla naprawdę dużych obiektów, jak most, pociąg czy nawet statek - ale nie zmienia to faktu, że Singularity grą wybitną nie jest.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zdrowie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy