Mass Effect 2

Shepard żyje! Ale nie wiadomo, jak długo... O tym będziemy mogli się przekonać dopiero pod koniec stycznia przyszłego roku (BioWare i EA zaklinają się, że to ostateczny termin odkładanej już premiery), na razie więc postaramy się w telegraficznym skrócie przedstawić informacje, jakie przez kilka ostatnich miesięcy ujawnili producent oraz wydawca gry.

Zgodnie z panującymi od kilku lat trendami stopniowego podkręcania tak zwane hype'u, jesteśmy bowiem raczeni odpowiednio kontrolowanymi i dawkowanymi strzępkami informacji, które mają nas zachęcić do zakupienia drugiej części gry. Spójrzmy więc, co tym razem chce nam zaoferować ekipa BioWare.

Kill'em all!

Niemalże od samego początku, kiedy tylko pojawiły się jakiekolwiek informacje na temat nowego Mass Effecta, producenci rozwiali wątpliwości dotyczące kierunku ewolucji serii. W nowej grze będzie jeszcze więcej akcji i w jeszcze większym stopniu będzie ona nastawiona na walkę. Twórcy przestali już nawet nazywać ME2 grą cRPG, częściej spotykamy się teraz z określeniem "rozbudowana strzelanka z wieloma elementami RPG". W większości wywiadów podkreślają mocno przemodelowany i ulepszony system walki w czasie rzeczywistym, jeszcze bardziej zbliżający ich produkcję do klasycznych FPS-ów. O wielkim nacisku położonym na ten aspekt rozgrywki świadczyć może chociażby fakt, iż znacznie powiększony zostanie asortyment dostępnych broni. Na kilku dostępnych filmach i prezentacjach mogliśmy obejrzeć między innymi Sheparda biegającego z naprawdę wielkimi giwerami, co oznacza, że siły Przymierza musiały w końcu przeprosić się z bronią ciężką, a gdzieniegdzie pojawiał się nawet mały i sympatyczny grzybek towarzyszący reakcji termojądrowej. Będzie gorąco. A w razie jakichkolwiek problemów, opornych podniesie na ciele i duchu M-490 Blackstorm - potężne działko grawitacyjne.

Oczywiście nie oznacza to, że nowy Mass Effect zostanie całkowicie pozbawiony elementów charakterystycznych dla gier fabularnych, choć wszystko wskazuje na to, że produkcja ta będzie jeszcze bardziej "filmowa", niż część poprzednia. Twórcy chwalą się przede wszystkim animacjami postaci podczas rozmów, które w porównaniu do poprzedniej gry będą dużo bardziej dynamiczne i czasami wzbogacone o większą interakcję z naszymi interlokutorami. Teraz nie będzie to już tylko sama rozmowa, wybór niektórych opcji zaowocuje przejściem do animacji, w której często nasz bohater swoje słowa potwierdzi również adekwatnymi czynami. Na przykład wyrzucając kogoś przez okno. Otrzymamy także wreszcie obiecaną już w pierwszej części opcję "wtrącania się" do rozmowy miedzy bohaterami niezależnymi. Sam system dialogów wydaje się być bardzo podobny do poprzedniego (wybór "reakcji", nie kwestii dialogowej), choć obiecano nam, gdzie to tylko możliwe, wzbogacenie możliwości wyboru. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że okaże się to prawdą i akcja tego efektownego interaktywnego filmu s-f w jeszcze większym stopniu uzależniona będzie od naszych wyborów.

Stary, ale nowy, choć może też i inny

Najciekawszym i zarazem najbardziej intrygującym elementem nowego Mass Effecta wciąż pozostaje jednak... import zapisu gry z pierwszej części. Tutaj twórcy wydaja się być niezwykle konsekwentni, udowadniając, że skierowane do graczy prośby o zachowanie sejwów z "jedynki" nie były pozbawione podstaw. Ponoć znajdują się w nich informacje dotyczące bardzo wielu wyborów dokonanych podczas gry, które wpłyną na reakcje osób w części drugiej, czy też nawet samą fabułę. Na razie nie wiemy niestety, jak znaczący będzie to wpływ - o ile łatwo wyobrazić sobie to w odniesieniu do kilku BN, to podstawowe pytanie brzmi: czy nasze wybory z "jedynki" były w stanie zróżnicować układ sił w nowej grze? Jak szeroki i kompleksowy będzie ich wpływ na nową rzeczywistość? Pamiętajmy bowiem, iż kilka z nich (jak na przykład uwolnienie królowej Rachni) może wpłynąć nie tylko na losy miasta, czy planety, ale całego wszechświata. Oczywiście zapowiedziano również, że metoda ta będzie działać w kolejnej odsłonie serii, gdyż jak wiemy ta space opera od początku planowana była jako trylogia. Choć w jednym z wywiadów Greg Zeschuk powiedział ostatnio o "przynajmniej trylogii", co sugerowałoby ewentualne dalsze rozwijanie marki. Co najciekawsze, mamy również mieć możliwość zmiany zarówno wyglądu, jak i profesji postaci zaimportowanej z poprzedniej gry.Wspomniane wcześniej zmiany w systemie walki, który ma być jeszcze bardziej "intuicyjny i dynamiczny" (cokolwiek to znaczy), musiały pociągnąć za sobą również zmiany w mechanice, co z kolei sprawiło, że nasz bohaterski komandor... nie ma możliwości zachowania starych statystyk. Zmienią się statystyki, jednak podobno (mimo konieczności ponownego rozwijania naszej postaci) mamy mieć poczucie kierowania tym samym, doświadczonym i zahartowanym w ogniu walki bohaterem. Pozostaje się więc jedynie modlić i pokładać wiarę w scenarzystach BioWare, aby ci zaserwowali nam coś ciekawszego, niż klasyczne uderzenie się w głowę i częściową amnezję, czy coś równie "oryginalnego". Ponoć mamy się nie bać, gdyż wyzerowanie statystyk Sheparda ma być bardzo wiarygodne i uzasadnione fabułą.

Dziesięciu nie zawsze wspaniałych

Ta ostatnia skupiać ma się przede wszystkim wokół organizacji Cerberus, którą poznaliśmy w pierwszej części, jako doskonale zorganizowaną i prowadzącą niebezpieczne eksperymenty mające na celu stworzenie super-żołnierza. Wiemy tylko tyle, iż na jej czele stoi osobnik skrywający się pod pseudonimem Illusive Man, a jej historia jest ściśle powiązana z jednym z wojskowych projektów Przymierza. O ile jednak to drugie powiązane jest ściśle z Radą i podporządkowuje się jej decyzjom, o tyle celem Cerberusa wydaje się być doprowadzenie do supremacji rasy ludzkiej w całym znanym wszechświecie. Agentów organizacji spotkać możemy praktycznie wszędzie, często udaje im się skutecznie infiltrować lokalne władze kolonii, zaś ich główna baza operacyjna wciąż znajduje się poza zasięgiem sił Przymierza. Nie zapomniano także o Żniwiarzach, których tajemnice ledwie przecież zdołaliśmy nadgryźć, ponadto w fabule znacznie większa rolę odgrywać mają teraz przedstawiciele innych cywilizacji - choć tu również nie do końca wiemy, cóż to ma oznaczać.

Pewne jest natomiast pojawienie się przedstawicieli nowych ras, z których jak na razie pewnym można być dwóch: posiadających pewne rybie cechy Drell oraz Vorcha, żyjących średnio jedynie 20 lat, agresywnych i prymitywnych humanoidów, którzy są powszechnie wykorzystywani jako "najemnicy z przymusowego naboru". Do rasy Drell należeć ma zresztą jeden z naszych nowych współtowarzyszy, płatny zabójca Thane. W ME2 mamy mieć możliwość pozyskania do naszej drużyny aż dziesięciu potencjalnych członków, przy czym na każdą misję zabrać będziemy mogli ich (poza nami oczywiście) jedynie dwoje. Oprócz zabójcy Thane'a, w naszej ekipie znaleźć będą się mogli między innymi Jacob Taylor i Miranda Lawson (znani z Mass Effect Galaxy na iPhone'a), kroganin Grunt, zbuntowana biotyczka Subject Zero, a także bliżej nam nieznany salariański naukowiec, quarianka i geth. Wydaje się, że tym razem nasze towarzystwo będzie dużo bardziej zróżnicowane i zapowiada się na potencjalnie ciekawsze, niż ekipa znana z "jedynki".

Powrócić mają również - choć z oczywistych przyczyn nie jako członkowie z drużyny i nie z zaświatów - nasi starzy przyjaciele, którzy tak dzielnie wspierali nas uprzednio podczas ratowania wszechświata. Podobnie ma być z ultranowoczesną Normandią, która ponoć tym razem ma być jeszcze bardziej udoskonalona, choć z drugiej strony zwiastuny mogą wskazywać na wywołane czynnikami zewnętrznymi, poważne spięcia w instalacjach elektrycznych (i zapewne nie tylko). Innymi słowy, jest całkiem możliwe, że tym razem nasz wypieszczony i wychuchany stateczek spotka smutny koniec. Ze względu na spore - i poniekąd słuszne - narzekania graczy, zmieniono natomiast dwa inne elementy gry. Po pierwsze sporego upgrade'u doczekały się windy, które teraz jeżdżą ponoć nieporównywalnie szybciej, a dodatkowo sama podróż ma być jakoś uatrakcyjniona. Druga rzecz to lądowania na planetach, Mako i powtarzalne zadania poboczne. Tutaj wedle zapowiedzi zmianie uległo praktycznie wszystko, co najprawdopodobniej oznaczać będzie koniec fascynujących jedynie przez pierwsze 15 minut przejażdżek w poszukiwaniu minerałów. Wszelkie side questy mają bowiem być znacznie bardziej powiązane z głównym wątkiem i mieć bardziej rozbudowane tło fabularne. Niepokoi mnie natomiast mało lubiany przez wielu graczy system automatycznej regeneracji zdrowia, co oznacza oczywiście koniec medi-żelu, a zarazem zapewne znaczne obniżenie i tak niewygórowanego ogólnego poziomu trudności. Szkoda.

Nam zaś pozostaje jedynie czekać na premierę nowego odcinka galaktycznej sagi BioWare oraz mieć nadzieję, że większość z zapowiedzianych pozytywnych zmian (a jest kilka takich) nie jest jedynie marketingowym szumem i będziemy mieć do czynienia z godną kontynuacją tego fabularnego shootera. Czego by bowiem o tej grze nie mówić, potrafiła zapewnić kilka wieczorów przedniej rozgrywki. Jeśli nowa część zbliżyłaby się choć trochę do poziomu najbardziej chyba doskonałej (po spatchowaniu) fabularnej gry akcji, czyli Bloodlines Troiki, to może być kawał zacnej produkcji, bo BioWare pozostawia po sobie zawsze relatywnie niewiele dziur do załatania. A nadzieję mieć warto zawsze, nieprawdaż?

Reklama
gram.pl
Dowiedz się więcej na temat: Nie wiadomo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy