Call of Duty: World at War

Nie ma się więc co dziwić, że autorzy filmów, książek czy gier komputerowych sięgają po niego tak często. W związku z tym mogliśmy już wcielić się zarówno w generałów kierujących całymi armiami, jak i w pojedynczych żołnierzy walczących na polach bitew niemalże całego świata. Wielokrotnie dane nam już było zdobywać Berlin czy walczyć na ulicach Stalingradu. Ba, dane nam było nawet walczyć z szalonymi nazistowskimi wynalazcami, zombie czy nawet wampirami! Można swobodnie powiedzieć, że przeciętny gracz ma już drugiej wojny światowej po dziurki w nosie. Czym więc może nas zaskoczyć kolejny tytuł z nią związany?

Reklama

Otóż niczym. Nie spodziewajcie się niczego odkrywczego lub nowatorskiego, a z całą pewnością się nie zawiedziecie. Zresztą tak naprawdę w tym temacie nie zostało już zbyt wiele do powiedzenia. Twórcy gier pokazali nam już wszystkie najważniejsze fronty, oprócz kilku co bardziej niejednoznacznych i z różnych powodów śliskich, takich jak na przykład wojna zimowa czy ofensywa na Polskę. Co więcej, Call of Duty: World at War bardziej przypomina drugo-wojennego moda do Modern Warfare niż zupełnie nową grę. Mimo tego nie można o nim powiedzieć, że jest zły. Wręcz przeciwnie, wciąga i daje dużo dobrej zabawy, a dzięki genialnemu trybowi multiplayer zapewne jeszcze nieraz po niego sięgniemy po zakończeniu kampanii dla pojedynczego gracza. Zatem nawet jeżeli jest to tylko rozbudowany addon, to i tak jest on piekielnie dobrą grą.

Od Pacyfiku aż po Berlin

Prawdę powiedziawszy, kampania dla jednego gracza jest najsłabszą częścią tej gry. Wcale to jednak nie znaczy, że jest zła. Patrząc na nią obiektywnie, trzeba przyznać, że jest naprawdę niezła, niestety jednak traci wiele w porównaniu do CoD4, a tego nie da się uniknąć. Jak zapewne pamiętacie, Modern Warfare pokazał, jak powinno robić się scenariusze do strzelanek. Bardziej przypominał on rasowy film wojenny niż typowego FPP. Znalazło się w nim to, co powinno się znaleźć: wyraziści bohaterowie, dobrze przedstawiony przeciwnik, retrospekcja i przede wszystkim wartka akcja oraz kilka zaskakujących momentów. Trwało to wszystko raptem 8-10 godzin, czyli niezbyt długo jak na grę, ale za to bardzo długo jak na film akcji.

Fabuła World at War jest dużo bardziej klasyczna z punktu widzenia serii. Mamy dwóch żołnierzy walczących z wojskami Osi na dwóch odległych od siebie frontach. . Jako szeregowy Miller przebędziemy szlak bojowy wysp Pacyfiku, a jako szeregowy Petrenko ze Stalingradu ruszymy wraz z Armią Czerwoną wprost na Berlin. Jak zatem widać na pierwszy rzut, oka nic nowego nas nie czeka. Wszystkie te miejsca widzieliśmy już po wielokroć w różnych grach i raczej nas one niczym nie zaskoczą. Na szczęście jednak twórcy gry szczęśliwie nie postanowili nas zanudzać, pokazując po raz kolejny te same bitwy, a postawili na wartką akcję w stylu najlepszych filmów wojennych.

Należy przyznać, że prawie im się to udało. To "prawie" wynika z tego, że CoD4 postawił poprzeczkę bardzo wysoko, a ekipie z Treyarch niestety nie udało się dorównać swoim kolegom z Infinity Ward, choć trzeba przyznać, że bardzo się starali. Jednak nie ma się czego obawiać, znajdzie się tu wiele naprawdę emocjonujących momentów, takich jak choćby ucieczka przed Niemcami przez płonący budynek w Stalingradzie. Ba, niektóre elementy wyszły tu nawet lepiej niż w Modern Warfare, czego przykładem może być choćby znakomita misja, w której wcielamy się w pokładowego strzelca latającej łodzi. Zmianę stanowisk kaemów zrobiono bardzo efektownie, a ratowanie rozbitków dostarcza sporo emocji.

Stanowczo jako plus należy policzyć twórcom tej gry odejście od standardowego hollywoodzkiego podejścia do drugiej wojny światowej.W World at War ukazano okrucieństwo wojny a nie jedynie złych nazistów czy okrutnych Japończyków. Tym razem żadna ze stron nie patyczkuje się z wrogiem i wyraźnie widać nakręcającą się spiralę nienawiści. Amerykanie bez skrupułów wypalają okopy miotaczami ognia, nie bacząc na wrzaski płonących ludzi, a Rosjanie strzelają do poddających się Niemców. Kilka scen potrafi naprawdę wstrząsnąć graczem, jak choćby wejście na teren po ataku rakietowym, który przed chwilą się wezwało. Pełno jest w nim nie tylko trupów, ale również wrzeszczących z bólu ludzi z pourywanymi kończynami oraz błąkających się bez celu, pogrążonych w szoku, bezbronnych żołnierzy, do których nasi towarzysze strzelają bez mrugnięcia okiem.

Niestety sporo frajdy płynącej z gry odbierają błędy techniczne. Nie bez znaczenia jest fakt, że raptem kilka dni po premierze ukazał się już pierwszy, i to nie byle jaki, bo ważący dobre 300MB patch. Jednak nawet on nie dał rady naprawić tego, co w kampanii dla jednego gracza jest bardzo ważne. SI w tej grze praktycznie nie istnieje. Mamy tu do czynienia z durnymi jak kalosze i potwornie oskryptowanymi botami, które istnieją tylko po to, by gracz mógł je zabić. Oczywiście to samo można powiedzieć o tak przez nas chwalonym CoD4, ale mimo wszystko tam było to dużo lepiej ukryte. Nie zdarzały się raczej sytuacje, w których wrogowie stoją za plecami twoich sprzymierzeńców, strzelając im w plecy a ci się nawet nie odwracają, nie mówiąc już nawet o spawnujących się na twoich oczach przeciwnikach.

W kupie raźniej

Bardzo ciekawym i niezwykle trafionym pomysłem jest tryb kooperacji. Dzięki niemu możemy przejść kampanię raz jeszcze, tym razem z przyjaciółmi. Opcja ta pozwala na grę od dwóch do czterech osób na każdej mapie, w której wcielamy się w rolę piechura. Aby nie było nudno, grę urozmaicają poukrywane na planszach karty, które wprowadzają dodatkowe reguły. Niektóre z nich ułatwiają grę, a inne ją utrudniają, wszystkie natomiast sprawiają, że staje się ona dużo ciekawsza i nie nudzi się po pierwszym przejściu.

Oprócz normalnych planszy w tym trybie dostępny jest również tryb Nazi Zombie, który odblokowuje się dopiero po przejściu całej gry. Jest to swojego rodzaju dowcip twórców CoD5, choć trzeba przyznać, że wyszedł im dobrze i dostarcza masę zabawy. Polega on na obronie bunkra przed kolejnymi hordami zombie, które wdzierają się do środka i próbują nas pożreć. Za każdego powalonego przeciwnika dostaje się punkty, które można przeznaczyć na odbudowę barykad lub kupno nowej broni. Mimo że jest to tylko zabawny dodatek do gry, jest on na tyle zabawny, że można spędzić przy nim godziny, ścierając się z kolejnymi hordami żywych trupów.

Im nas więcej, tym weselej

Wszystko jednak blednie przy trybie gry wieloosobowej. Na chwilę obecną ciężko stwierdzić, czy odniesie on równie wielki sukces, jak to miało miejsce w przypadku Modern Warfare, ale już z całą pewnością można powiedzieć, że jest on przynajmniej równie dobry. Tak naprawdę wszyscy ci, którzy spędzili wiele godzin na współczesnych polach walki, poczują się jak w domu. Oczywiście zmieniły się realia i plansze, ale sam rdzeń gry pozostał właściwie niezmieniony.

Przede wszystkim tym co przyciąga do gry jako pierwsze, jest system awansów i tworzenia własnych klas postaci. Na początku zaczynamy jako zwykły szeregowiec wyposażony w standardową broń. Jednak bardzo szybko zdobywamy pierwsze punkty i awansujemy, dzięki czemu dostajemy dostęp do lepszego sprzętu oraz nowych umiejętności. Doświadczenie jest nam przydzielane za zabicie przeciwników, wypełnianie celów misji oraz przede wszystkim za pokonywanie kolejnych wyzwań.Na początku są one proste, jak na przykład zabicie przeciwnika nożem czy wezwanie samolotu zwiadowczego, jednakże w miarę rozwoju stają się one coraz bardziej wymagające. Niektóre z nich dostarczają nam nie tylko punktów doświadczenia, ale również ulepszeń broni, takich jak celowniki optyczne czy tłumiki. Dzięki temu każdy kolejny awans przynosi nam sporo radości i zwiększa nasze możliwości, przy czym nijak nie psuje to równowagi gry. W dalszym ciągu zwykły szeregowy może bez większych problemów zabić nieostrożnego weterana.

Oprócz dodatkowego sprzętu awans zapewnia nam również dostęp do dodatkowych umiejętności. Dzięki nim możemy na przykład szybciej biegać czy celniej strzelać z biodra. Jak na razie ciężko jest stwierdzić, czy któreś z umiejętności są równie irytujące, co znany nam z Modern Warfare nieszczęsny Męczennik, zakazany na większości szanujących się serwerów. Na pewno wprowadzono kilka nowych umiejętności związanych z wprowadzeniem dodatkowego sprzętu, takiego jak granaty gazowe oraz oczywiści talenty ułatwiające nam walkę przy pomocy czołgów. Szczęśliwie mamy teraz możliwość wybrania czterech różnych zdolności, z których jedna musi być związana z bronią pancerną.

Skoro już mowa o czołgach, trzeba uspokoić wszystkich tych, którzy ich się obawiali. Po pierwsze, nie na każdej planszy są one dostępne, po drugie, nie ma ich dużo, a po trzecie, nie tak znowu trudno je zniszczyć, więc nie zaburzają równowagi rozgrywki. Należy natomiast przyznać, że dają one sporo klimatu, kiedy jako piechur trzeba kryć się w ruinach, by z przyczajenia użyć broni przeciwpancernej. Oprócz czołgów zmieniono również nieco bonusy wynikające z ilości zabitych kolejno przeciwników. Pierwsze dwa są bardzo podobne do tego co znamy z CoD4. Po zabiciu trzech kolejnych wrogów możemy wezwać samolot zwiadowczy, dzięki któremu na mapie pokazują nam się pozycje wszystkich przeciwników. Kiedy nasz ciąg zabitych wzrośnie do pięciu, mamy możliwość ostrzelania terenu przy pomocy artylerii. Jest to bardzo podobne do znanego nam z Modern Warfare bombardowania, tylko mniej precyzyjne, za to bardziej spektakularne. Jako że podczas drugiej wojny światowej nie było jeszcze helikopterów, twórcy gry musieli oczywiście wprowadzić coś nowego dla tych, którzy zdobędą siedem fragów, samemu nie umierając. Dlatego też zamiast krążącej nam nad głowami "stalowej ważki" mamy sforę bojowych psów. Trzeba przyznać, że jest to świetne rozwiązanie. Kiedy słychać ujadanie tych wściekłych kundli, człowiek staje się naprawdę nerwowy i poza przeciwnikami uważa na czarne kształty, które mogą na niego wyskoczyć zza każdego niemal rogu. Oczywiście przed psami można się bronić, jednakże są to twarde zwierzaki i często trzeba oddać kilka strzałów, aby je powalić.

Tym co może się nie podobać fanom poprzedniej części gry, jest tempo rozgrywki. Ze względu na mniej skuteczną, zazwyczaj jedynie półautomatyczną broń, wszystko dzieje się nieco wolniej. Ciężko jest zasypać przeciwników gradem kul, potyczki toczą się często na dużo bliższych dystansach i nawet w trybie hardcore często można przeżyć pojedynczy postrzał, zwłaszcza z pistoletów maszynowych. Drugim zgrzytem, który może nieco popsuć przyjemność płynącą z gry, są wady techniczne. Przede wszystkim CoD5 nie należy do najstabilniejszych pozycji. Zdarza mu się "wywalić", czasem nawet zwiesić kompletnie na sztywno lub doprowadzić do bluescreenu (!). Na szczęście są to jednak dość rzadkie przypadki i najprawdopodobniej dość szybko zostanie to poprawione kolejnymi łatkami.

Koniec końców Call of Duty: World at War to pozycja bardzo udana, która pozostanie jednak w cieniu swojej genialnej poprzedniczki. Wszyscy, którzy lubią klimat drugiej wojny światowej będą się przy niej świetnie bawić, i to zarówno samemu, jak i z przyjaciółmi w trybie współpracy. Z kolei multiplayer bez wątpienia przypadnie do gustu tym, którzy lubią się dobrze bawić a nie muszą za wszelką cenę wygrywać.

gram.pl
Dowiedz się więcej na temat: Berlin | zombie | wojna | umiejętności | modern | Call of Duty
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy