Brothers in Arms: Hell's Highway

Mimo iż Road to Hill 30 teoretycznie wydawał się być pogromcą Call of Duty oraz Medal of Honor, tak naprawdę Gearbox Software uderzyło w zupełnie inny segment rynku. Nie jest to typowa gra akcji, w której trup ściele się gęsto, a bohater dźwiga na plecach wszystkie możliwe rodzaje broni i w dodatku działa w pojedynkę, wybijając całą armię wroga. Potwierdziła to wspomniana pierwsza część, a także Earned in Blood, który ukazał się pół roku po jej premierze. Oficjalnie nazywany kontynuacją, był w zasadzie produktem oferującym nową kampanię.

Reklama

Jak kochasz, to poczekasz

Oczekiwanie na prawdziwy sequel rozpoczęło się w momencie, gdy Gearbox zapowiedział Brothers in Arms nowej generacji w kwietniu 2006 roku na PeCety oraz Xboksy 360 i PlayStation 3. Wydanie tego tytułu zaplanowano wówczas na wakacje. Jednak liczne opóźnienia sprawiły, że w finalną wersję Hell's Highway (bo taki podtytuł otrzymała gra) mieliśmy okazję zagrać dopiero na początku bieżącego miesiąca, czyli prawie 2,5 roku później.

Bakera losów ciąg dalszyW trybie dla jednego gracza lwia część kampanii pozwala na pokierowanie losami Matta Bakera (w niektórych misjach wcielamy się w operatora czołgu). Towarzyszą mu postaci znane z poprzednich części, lecz znajomość wątków przedstawionych w Road to Hill 30 oraz Earned in Blood nie jest wymagana. Tym razem akcja przenosi nas do Holandii. Rozgrywka rozpoczyna się od krótkiego wprowadzenia, przywołującego na myśl amerykańskie seriale ze względu na znaną sentencję "w poprzednich odcinkach". Nowicjusze mają okazję poznać wydarzenia z wcześniejszych części, natomiast weterani zobaczą je w ulepszonej oprawie wizualnej. Poza wspomnianym żołnierzem kluczową dla fabuły Hell's Highway postacią jest sierżant Joe "Red" Hartsock (grywalny bohater z EiB, kompan Bakera z RtH30). Oczywiście nie mogło zabraknąć także innych wojaków.

Stare, dobre, sprawdzone

Charakter rozgrywki nie uległ większym zmianom. Nadal kluczem do sukcesu jest flankowanie. Ofensywny atak sprawdza się wyłącznie wówczas, gdy odwrócimy uwagę armii wroga, rozkazując naszym żołnierzom, by atakowali aż do upadłego. Zadania w Brothers in Arms: Hell's Highway nie należą do oryginalnych i ograniczają się jedynie do likwidacji stacjonarnych działek, wysadzania czołgów czy po prostu walki z przeciwnikami. Zwykle trafiamy na ulice Eindhoven, lecz działamy także w pojedynkę, biegając m.in. po opuszczonym szpitalu czy płonącym budynku. Niektóre etapy, zarówno jeśli chodzi o położenie wrogów i korzystanie z zasłon, jak i kolorystykę, przywołują na myśl poziomy z Gears of War. Dzieło studia Epic Games, podobnie jak recenzowana strzelanka, korzysta z tego samego silnika graficznego.

Ludzka fabuła

Autorzy gry skupili dużo uwagi na kolejnych misjach, tworząc je w taki sposób, by nie pokazywały jedynie wojennych działań. W przerwach pomiędzy kolejnymi etapami oglądamy cut sceny, trwające niekiedy nawet kilka minut. Prezentują one losy Bakera, który zajmuje się sprowadzaniem chłopca, likwidującego Niemców na wojnie, na właściwą drogę. Obserwujemy poczynania zakochanego kolegi Matta, który wraz ze swoją lubą postanawia uciec z pola walki. Scenarzyści starają się za wszelką cenę przedstawić graczowi obraz prawdziwego konfliktu zbrojnego, w którym żołnierz nie jest maszyną do zabijania, ale człowiekiem. Świetnie prezentują to końcowe przerywniki filmowe. Mimo iż nie ma tutaj żadnego głównego wątku, a wszystkie poboczne są tak samo ważne, fabuła jest jednym z wielu atutów Hell's Highway. Charyzmatyczni bohaterowie, ciekawe wątki, ujawnianie słabości ludzi, którzy w jednej chwili potrafią urwać wrogowi głowę, by następnie uronić łzę w rozmowie z kumplem, to niewątpliwie świetny pomysł. Jego realizacja również nie pozostawia wiele do życzenia.

Krótki, ale zwięzły

Brothers in Arms: Hell's Highway jest zdecydowanie krótszy od Road to Hill 30 (oraz dłuższy od Earned in Blood, co chyba nikogo specjalnie nie powinno zdziwić). Na gracza czeka dziesięć etapów, których przejście zajmie łącznie maksymalnie dziesięć godzin na średnim poziomie trudności, czyli Veteran. Poza nim dostępny jest także Casual oraz Autenthic - warto się przyjrzeć mu nieco bliżej. Zostaje on uaktywniony dopiero po jednorazowym przejściu gry i likwiduje cały interfejs w trakcie rozgrywki. Brakuje informacji na temat rozmieszczenia przeciwników, położenia naszych drużyn, drogi, którą mamy podążać. Usunięty został także celownik.

W pojedynkę nic nie zdziałasz

Jako że to Matthew Baker jest głównym bohaterem omawianej części, zawsze on staje się dowódcą i kieruje dwoma lub trzema drużynami, podobnie jak w Road to Hill 30 (w Earned in Blood sterował nimi Red). Pod nasze skrzydła trafia między innymi zespół zwykłych żołnierzy, którzy odwracają uwagę przeciwników (w tym czasie my zajmujemy się flankowaniem), team z herosem wyposażonym w bazookę, który niszczy snajperów na wieżyczkach (oglądanie "wycieczki" zwłok żołnierza po stromym dachu - bezcenne), oraz gentlemani z MG-42 w kieszeni. Niestety, nie poprawiono irytujących błędów i nadal jesteśmy zmuszeni do skupiania swojej uwagi nad pozycją naszych podopiecznych, którzy nie wykazują się wysokim ilorazem sztucznej inteligencji i biegną w ciemno tam, gdzie im rozkażemy. Nawet jeśli taka wycieczka miałaby kosztować ich życie. System wydawania rozkazów nie został usprawniony, więc nadal jest mało intuicyjny i zawiera ograniczoną ilość możliwości.

Interakcja z otoczeniem kluczem do sukcesu

Przed premierą Hell's Highway jedną z zapowiadanych nowości była możliwość destrukcji otoczenia. Niesamowite wrażenie wywarł na mnie zwiastun, prezentujący likwidację oponentów chowających się za drewnianym płotem. Zabicie wszystkich wrogów stało się bajecznie proste, gdyż osoba sterująca Bakerem zajęła się nie flankowaniem, lecz niszczeniem kolejnych desek. Sprawiło to, że zdziwieni przeciwnicy znaleźli się przez moment w szczerym polu, by po chwili otrzymać serię pocisków z Thompsona, które wysłały ich na tamten świat. Interakcja z otoczeniem nie ogranicza się jedynie do tego elementu. Można niszczyć także większe zasłony, wykorzystując do tego bazookę, bądź przejechać po nich czołgiem.

Baker nadal nie potrafi skakać, ale...

Wachlarz ruchów Bakera został nieznacznie rozszerzony. Pokonanie murku nie stanowi już większego problemu, lecz jego buty nadal przylegają do podłoża i nie pozwalają skakać, a mundur jest tak czysty, że nie daje się pobrudzić przy czołganiu. Opieranie się o murek pozwala jedynie na kucanie i wychylanie się bokiem bądź zrobienie kuku od góry. Żadnego zerkania pod kątem. Warto dodać, że w nowej części udoskonalono system wysyłania granatów. Możemy wskazać konkretną część na mapie, w której ma znaleźć się wybuchająca gruszka. Baker doczekał się także lepszego pancerza. Teraz wystarczy schować się na chwilę za przeszkodą, by zapomnieć o wszystkich ranach. Jest to znaczne ułatwienie, gdyż w poprzednich częściach obrażenia dzielono na kilka punktów (odpowiednio była to zielona, żółta, pomarańczowa i czerwona ikona w interfejsie).

Co widać

Oprawa wizualna nowej strzelanki Gearboksu stoi na najwyższym poziomie. Brothers in Arms: Hell's Highway jest nieco bardziej widowiskową grą niż Road to Hill 30 i Earned in Blood. Przede wszystkim w oczy rzucają się animacje, które generuje program po strzale w głowę. Kamera wykonuje natychmiastowe zbliżenie, czas płynie nieco wolniej, a gracz obserwuje, jak żołnierzowi spada hełm z głowy, a niekiedy także głowa z szyi. Ponadto w specyficznych przypadkach widać także odrywające się od ciała kończyny. Dopracowane z niesamowitą precyzją mundury żołnierzy, a także wygląd poszczególnych rodzajów broni, przedstawione zostały z bliska w przerywnikach filmowych. Trudno dostrzec szczegóły w trakcie dynamicznej walki, niemniej jednak warto im się przyjrzeć, oglądając cut sceny generowane w czasie rzeczywistym. Na uwagę zasługują także efekty eksplozji budynków, czołgów, działek oraz wystrzały z giwer - głównie mam na myśli wspomniane już MG-42 oraz bazookę.

Komp z górnej półki? Niekoniecznie

Gra działa na silniku Unreal Engine 3, którego niesamowite możliwości widoczne są na każdym kroku. Jednak wysokiej jakości tekstury mają swoje przełożenie na wymagania sprzętowe nowego Brothers in Arms. Na szczęście autorzy zadbali o optymalizację engine'u i płynną animację obserwujemy nawet na dwuletnim sprzęcie.

Co słychać? Zależy, gdzie się ucho przyłoży

Udźwiękowienie BiA: Hell's Highway nie zostało wykonane z takim rozmachem, jak to z Call of Duty (obojętnie której części), ale mimo to jest jednym z najważniejszych czynników, które opowiadają za atmosferę pola walki. Miód dla uszu po prostu, jakkolwiek to brzmi. Odgłosy otoczenia są bardzo realistyczne, lecz tak naprawdę zauważyłem głównie świetny dubbing (rozkazy wydawane przez Bakera brzmią po prostu fenomenalnie), a także dźwięki towarzyszące wszelakiej maści wybuchom. Szkoda tylko, że wrogowie działają zupełnie inaczej - z ich ust w trakcie rozgrywki nie pada ani jedno słowo.

Multiplayer

O dziwo, Brothers in Arms: Hell's Highway to nie tylko kampania dla jednego gracza, ale także tryb rozgrywki wieloosobowej. Niestety, jest on uproszczony do granic możliwości i momentami odpycha od monitora. Twórcy przygotowali zaledwie jeden wariant rozgrywki, w którym wymusili na graczach podłączonych do jednego serwera połączenie się w drużyny i wybranie dowódców. Tak naprawdę nikt nie ma zamiaru słuchać rozkazów, przez co zabawa nie sprawia żadnej przyjemności. Wszyscy użytkownicy próbują się momentami chować za przeszkodami i flankować innych, ale ciche skradanie się do wroga nie jest najlepszą taktyką. Prędzej można zdobyć kilka punktów, przejmując kontrolę nad stacjonarnym karabinem.

To jest to!

Brothers in Arms: Hell's Highway jest niezwykle udaną kontynuacją. Twórcy świetnie wykorzystali możliwości oferowane przez Unreal Engine trzeciej generacji, zostawili sprawdzone pomysły i dodali kilka nowych możliwości, zadbali o wciągające wątki fabularne, absorbujące misje, dzięki czemu gra na pewno będzie pretendować do tytułu najlepszej strzelaniny 2008 roku.

gram.pl
Dowiedz się więcej na temat: rozgrywki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy