Alpha Polaris

Biolog i ekolog pracujący w stacji badawczej koncernu naftowego musi się liczyć z tym, że jego krucjata w obronie niedźwiedzi polarnych napotka spore trudności. Ale żeby ze strony pradawnych grenlandzkich bóstw?

Niewiele jest gier osadzonych w zimowej scenerii. Z jednej strony wynika to z trudności, jakie grafikom sprawia realistyczne odwzorowanie zaśnieżonych przestrzeni, by nie wyglądały na pozbawione koloru i puste. W przypadku przygodówek dochodzi jeszcze jeden czynnik - wydane już "zimówki" w stylu Prisoner of Ice i obu Syberii, do których porównań nie sposób uniknąć. Najwyraźniej nie stanowiło to problemu dla niewielkiego fińskiego studia Turmoil Games i ich debiutanckiego projektu - dziejącego się na mroźnej Grenlandii dreszczowca Alpha Polaris.

Biały miś

Bohaterem gry jest Rune Knudsen, norweski biolog i ekolog, który na tytułowej stacji arktycznej prowadzi badania na potrzeby swojej pracy doktorskiej. Pozostali lokatorzy placówki nie troszczą się równie mocno zmianami klimatu i losem grenlandzkiej fauny, ponieważ głównym przeznaczeniem sponsorowanego przez koncern naftowy ośrodka jest poszukiwanie złóż ropy.

Reklama

Pewnego dnia grubawy Al wraca z patrolu po próbnych odwiertach i podekscytowany ogłasza, że natrafił na szczelinę w lodowcu, na dnie której - niczym w zwykłej rzece - falują ogromne zapasy czarnego złota. Kawałek oprawionej, ozdobionej malowidła- mi skóry i dwie ludzkie kości z dziwnie regularnymi nacięciami to tylko jakieś śmieci znalezione w jaskini obok. Kto by się nimi przejmował, skoro za kilka miesięcy może tam stanąć platforma wiertnicza?

Po tym znalezisku mieszkańców stacji zaczynają nawiedzać koszmary, śnią im się sceny okaleczania i morderstw kolegów. Gorzej, że wizje powoli zmieniają się w rzeczywistość, zaczynają ginąć ludzie, pojawiają się też zjawiska paranormalne związane z eskimoskimi wierzeniami. Wszystko to jednak dzieje się bardzo powoli. Ślamazarne tempo opowiadania historii jest największą wadą Alpha Polaris. Zanim fabuła stanie się w miarę interesująca (choć finał jest banalny), przed monitorem można zasnąć. Od czasu do czasu śmiejemy się, ale sardonicznie, kiedy dynamiczniejsze zwroty akcji zaprezentowane zostają w formie brzydkich, ubogich w detale i nieumiejętnie zrealizowanych cutscenek.

Przynieś, podaj i wystukaj

Przejście Alpha Polaris zajmuje cztery godziny - gra byłaby jeszcze krótsza, gdybyśmy nie musieli wciąż chodzić z jednego końca stacji na drugi, by wykonać jakąś czynność, po drodze (na wszelki wypadek) sprawdzając wszystkie pomieszczenia, czy aby nie zaszły w nich zmiany. Wyzwania opierają się głównie na łączeniu i używaniu przedmiotów, wyjątkiem są tylko "tłumaczenia" eskimoskich piktogramów wymagające wpisania odpowiedniego słowa. To akurat zadania trudne, ponieważ są dość luźno związane ze wskazówkami, jakie znajdujemy w dokumentach będących podstawą dla naszych badań. W ich rozwiązywaniu nie pomagają też sporadyczne literówki i błędy językowe w kinowej lokalizacji gry.

Na uznanie zasługuje kilka pomysłów twórców, takich jak możliwość wypełniania niektórych zadań za pomocą różnych przedmiotów albo... pieczenie ciasta. Wyzwania kulinarnego wcale nie trzeba zaliczać, akcja idzie naprzód, a fabuła dostosowuje się do tego, jakie "dzieło" upichcimy. Te smaczki to jednak za mało, kiedy kuleje wszystko inne - śledzimy nudne dialogi, oglądamy żałosne cutscenki i szwendamy się w tę i z powrotem po dwuwymiarowych lokacjach, których wykonanie (podobnie jak i trójwymiarowych modeli postaci) pozostawia wiele do życzenia. Do Alpha Polaris lepiej podchodzić chłodno, a najlepiej nie podchodzić - żeby się nie sparzyć.

CDA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy