Shantae: Risky's Revenge

Kiedy każdego dnia mogę wybierać z setek nowych gier - czy to PC-towych, czy mobilnych, czy jakichkolwiek innych - lenistwo i braki w portfelu każą opierać się w pełni na opiniach znajomych, średniej ocen w serwisie Metacritic i nazwie dewelopera, który za daną produkcją stoi. W przypadku Shantae: Risky's Revenge wystarczył ostatni element, bo kiedy widzę "Wayforward Technologies", jestem stuprocentowo pewien, że mam do czynienia z naprawdę porządną platformówką.

Wayforward to założona w 1990 roku firma z długą historią. Wpierw zajmowała się niewymagającymi grami edukacyjnymi na pierwsze konsole Nintendo, potem próbowała z platformówkami i właśnie przy platformówkach została. Od prawie 20 lat producent tworzy wszelkiej maści gry o bieganiu i skakaniu, i jeśli ktokolwiek poprzez praktykę jest w stanie zbliżyć się w tym rzemiośle do perfekcji, jest to właśnie Wayforward.

Reklama

Shantae oryginalnie wydane zostało na GameBoy Color w połowie 2002; niestety, trafiło do sklepów niedługo po premierze GB Advance, więc jako produkt na przestarzałą konsolę wielkich kokosów firmie nie zbiło. Oceniane było jednak bardzo wysoko i przysporzyło Wayforward pierwszych fanów, a niski nakład sprawił, że dziś za oryginał zapłacić trzeba przynajmniej kilkaset złotych. Po latach zarabiania platformówkami na konsolach Nintendo  (Contra 4 i Aliens Infestation na Dual Screenie, A Boy and His Blob na Wii i wiele innych) panowie z Wayforward postanowili powrócić do swojej pierwszej oryginalnej gry - Shantae - i zaatakować 3DS-a z sequelem Shantae: Risky's Revenge. Niedługo potem powstał też port na platformę iOS.

Jest w nim wszystko to, co ceniono w pierwszej części i co ceni się w platformówkach tego dewelopera: sympatyczny bohater, skromna, ale niebanalna fabuła i świetnie zaprojektowane poziomy. Jako Shantae - pół-dżin z fantazyjną, purpurową kitą i znajomością tańca transformującego w zwierzęta - biegamy po kolorowym, arabskim świecie, rozprawiamy się z duchami, strachami na wróble, latającymi smoczkami i całą masą innych, wymyślnych stworzeń. Przy okazji wykonujemy zadania, zbieramy monety, kupujemy nowe czary i rozwijamy statystyki naszej powabnej tancerki.

Płyną z tego niewyobrażalne ilości frajdy i w każdym elemencie gry czuć jego celowość, pieczołowicie zaprojektowaną nieprzypadkowość. Potwory atakujemy denerwująco ślamazarnymi machnięciami kitą bohaterki po to, by później wykupić ulepszenia i z satysfakcją machać coraz szybciej i efektywniej. Nikła ilość akcji, które możemy wykonywać - bieganie, skakanie, atakowanie - jest z czasem wzbogacana o zamianę w zwierzęta, których wady i zalety z rozwagą musimy wykorzystywać. Fabuła z początku wydaje się nieszczególnie oryginalna (destrukcyjna magia, ratowanie świata), usypiając czujność gracza i uderzając pod koniec szokującym zwrotem akcji.

Jako gra Shantae: Risky's Revenge to platformówka na najwyższym z możliwych poziomów, ale nieco gorzej jest z jakością samego portu. Oprawa graficzna nie została w żaden sposób poprawiona, więc na większych urządzeniach należy oczekiwać ogromnych pikseli. Poza tym w produkcjach wymagających od gracza zręczności rozmieszczenie przycisków ekranowych jest niezwykle ważne, o czym niedoświadczeni z tego typu urządzeniami twórcy mogli nie zdawać sobie sprawy - wszystkie kontrolki ułożone zostały przy dolnej części ekranu. Na iPhone'ach nie sprawia to najmniejszego problemu, ale grając na iPadzie dłonie trzeba wyginać i męczyć, by tablet nie spadł, a palce choć pobieżnie trafiały w przyciski.

Jest też trochę tzw. "backtrackingu", czyli wymuszania na graczu powracania do uprzednio odwiedzonych lokacji. Jeżeli Shantae się wam spodoba, nie będzie z tym większych problemów - bieganie po tych samych planszach daje sporo zabawy, bo za każdym razem jesteśmy silniejsi i mamy możliwość odkrywania nowych, ukrytych miejsc. Niezdecydowani i nie do końca przekonani uznają to natomiast za zagranie poniżej pasa - cięcie kosztów produkcji, uprzykrzanie życia łaknącym świeżości i zróżnicowania.

Pomijając małe niedociągnięcia, Shantae: Risky's Revenge pozostaje jedną z najfajniejszych platformówek w App Store. Choć jest "tylko" portem, to jednocześnie "aż", bo często jedynie porty gier konsolowych mogą graczom mobilnym zapewnić wartościowe doznania.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy