Granny Smith

Studio Mediocre już raz udowodniło, że potrafi robić świetne gry - wypełnione oryginalnymi zagadkami Sprinkle zostało docenione przez tysiące graczy. Ich nieco nowsza produkcja, Granny Smith, to skok do przodu - gra korzysta z trzech wymiarów i jest stuprocentową zręcznościówką - ale trzeba przyznać, że w tym segmencie Mediocre radzi sobie równie dobrze, jeśli nie lepiej.

"Granny Smith" to australijska odmiana jabłoni o intensywnie zielonym kolorze. Właśnie takie owoce hoduje bohaterka gry - mieszkająca na wsi kobieta w bardzo podeszłym wieku. Jabłka są jej dorobkiem i mają dla niej ogromną wagę, więc kiedy mały, gruby nicpoń próbuje je wykraść, babcia musi wziąć sprawy w swoje ręce. Zakłada wrotki, chwyta laskę, ożywia swoje niesamowite, akrobatyczne zdolności i nie spocznie, póki nie odbierze złodziejowi wszystkich skradzionych owoców.

Reklama

Jeździmy więc za złodziejem i staramy się zbierać te jabłka - tradycyjnie po trzy na każdy poziom. Niestety, następstwem skakania są obroty w powietrzu i jeśli odpowiednio ich nie wymierzymy, prawdopodobnie wylądujemy na głowie. Bohaterka jest absurdalnie żywa i na bóle kręgosłupa nie narzeka, ale starać musimy się z innego powodu - w celu zdobycia jabłek potrzebujemy dotrzeć do nich przed młodocianym łotrzykiem, więc każdy upadek grozi niechcianymi opóźnieniami. Mamy też wspomnianą laskę, z pomocą której chwytamy się poręczy, linii telefonicznych czy balkonów; z tym też trzeba uważać, bo jeżeli nie wyciągniemy laski w odpowiednim momencie, złodziej może nas prędko przegonić.

Pierwsze plansze nie zachwycają, a przynajmniej nie zachwyciły mnie. Prędko zdałem sobie sprawę z ograniczeń gry - czy raczej "ograniczeń" w porównaniu z kasowymi, przepakowanymi na siłę możliwościami tytułów mobilnych. Możemy skakać i łapać się drutów, ale to wszystko. Światy są trzy, poziomy przechodzi się w mgnieniu oka. Trzy powerupy i dwie postacie do odblokowania też nie robią wrażenia.

Ale siłą gry jest właśnie fakt, że nie ma w niej kompletnie nic przekombinowanego. Jestem pod wrażeniem, jak wiele twórcy gry potrafili wyciągnąć, przykładowo, ze zwykłego mechanizmu skakania: wpierw po prostu skaczemy, potem musimy mierzyć wysokość lotu i poprawność lądowania, jeszcze potem uczymy się odskakiwać od ścian czy przechylać w locie w taki sposób, żeby ledwo złapać laską telefoniczny drut. Wszystko to rozłożone jest na trzy światy po kilkanaście poziomów i ciężko się znudzić - poziom trudności sukcesywnie wzrasta, a sama rozgrywka w każdej z plansz wygląda trochę inaczej.

Świetna jest też oprawa audio-wizualna, bardzo zgrabnie dopasowana do konwencji gry. Jest poprawna, estetyczna i może nie tyle "retro", co po prostu bardzo "klasyczna". Dogrywa nam pianino i trąbka, elementy interfejsu są równiutkie i eleganckie, a replaye oglądamy w skali szarości. Klasyczna nie oznacza jednak, że nudna - wszędzie starano się dorzucać zabawne elementy; przykładowo, slow-motion w czarno-białych replayach bawi i nadaje odpowiedniej dynamiki.

Poza poziomem trudności, który dla niektórych może okazać się problemem gdzieś w połowie gry - nie potrafię znaleźć w niej jakichkolwiek wad, czegokolwiek, przez co czułbym się zobowiązany jej odradzić. Granny Smith to tytuł dopracowany, który trzyma się kupy mimo niecodziennego i ciężkiego w realizacji pomysłu. Mało którą grę mobilną przechodziłem z takim zadowoleniem - zdecydowanie polecam.

[inpl:gamerank rank="5.5"]

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama