Don’t Look Back

Terry Cavanagh to jeden z najsłynniejszych niezależnych deweloperów gier wideo na świecie, który zamienia w złoto każdy projekt, jakiego tylko się dotknie. Cavanagha kojarzymy przede wszystkim z dwoma tytułami – niezwykłą grą logiczną o minimalistycznej, choć niesamowicie efektownej oprawie graficznej Super Hexagon oraz platformówką VVVVVV w stylu retro.

Choć powyższe produkcje natychmiast przywołują nazwisko Cavanagha, to nie jedyne gry uznanego twórcy, które zasługują na uwagę. Jedną z takich właśnie, mniej znanych produkcji, jest Don’t Look Back stworzona w 2009 roku, dostępna w Google Play i App Store za darmo. Sam autor nie pozostawia zresztą żadnych wątpliwości, co do modelu biznesowego, jaki zaadaptował w przypadku dystrybucji DLB: „Ta gra jest dostępna całkowicie za darmo, to nie żadne tam free to play, nie ma w niej żadnych wewnętrznych płatności, mikrotransakcji i innych głupot” – czytamy na stronie gry w serwisie Google Play. Sami przyznacie, że trudno o bardziej konkretny przekaz, nieprawdaż?

Reklama

Przy pierwszym (z wielu) uruchomieniu Don’t Look Back, przeszło mi przez myśl, że gdyby tak przenieść się w czasie w lata 80. i pokazać tę produkcję pierwszemu z brzegu amerykańskiemu graczowi, to nie zrobiłaby ona na nim żadnego wrażenia. To, co dziś uważamy za „cool” i na punkcie czego szaleją hipsterzy na całym świecie, już po prostu było. To starzejący się gracze tęsknią za bestroskimi czasami dzieciństwa i tym niepowtarzalnym uczuciem, kiedy odkrycie, uruchomienie i czas spędzony z nową produkcją dawały szczęście, a gry wideo w naszym kraju były czymś nowym i niepowtarzalnym, szalenie trudnym do zdobycia...

Dlaczego właśnie teraz o tym piszę? Ponieważ Terry Cavanagh jest człowiekiem, który zrozumiał tę prostą prawdę i potrafi perfekcyjnie wykorzystać nasz sentyment do starych, a z dzisiejszej perspektywy również szalenie niedopracowanych technicznie produkcji, na których wychowaliśmy się 30 czy 20 lat temu. Jego siła polega na doskonałym zrozumieniu potrzeb dzisiejszych zestresowanych i zapracowanych ojców – miłośników cyfrowej rozrywki, których z biegiem czasu będzie jedynie przybywać i daniu nam tego, za czym najbardziej tęsknimy – mgnienia czystej rozrywki sprzed lat, drobnego fragmentu świata, który nigdy nie powróci.

Dlatego właśnie Don’t Look Back przypomina wizualnie stareńkie produkcje, niby żywcem przeniesione z pierwszych modeli Atari. Nie tylko wizualnie zresztą. Gra jest bowiem krótką platformówką (wprawny gracz ukończy ją w 10-15 minut) o kosmicznie wręcz wyśrubowanym poziomie trudności. Aby ukończyć produkcję Cavanagha należy odznaczać się małpim refleksem, ponieważ setne części sekundy decydują, czy uda nam się uniknąć pułapki, przepaści lub przeskoczyć z platformy na platformę. Zadania nie ułatwia sterowanie – cztery wirtualne przyciski są umiejscowione blisko siebie, mają niewielkie rozmiary i zostały ulokowane w niezbyt wygodnym miejscu – w nierównym rzędzie u dołu ekranu.

Na szczęście Cavanagh przewidział (jak zwykle zresztą), że współcześni gracze mogą mieć poważne problemy z tak wymagającą grą, dlatego też stan rozgrywki zapisuje się właściwie na każdym ekranie. Gdyby nie to rozwiązanie, wielu użytkowników z pewnością nigdy nie ukończyłoby Don’t Look Back! W internecie krąży także legenda, mówiąca iż gracze, którzy dojdą do „mety” bez choćby jednego zadraśnięcia na ciele kierowanego przez nas śmiałka, odblokują specjalne, alternatywne zakończenie. Sam twórca nie potwierdził jednak tych rewelacji...

Znamy już sekret powodzenia Cavanagha. Pozostaje zatem tylko jedno pytanie: czy będziemy w stanie oprzeć się jego produkcjom? Ja nie potrafię, przyznaję to otwarcie i z niecierpliwością czekam na kolejne dzieło mistrza...

[inpl:gamerank rank="5.0"]

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy