A Ride Into the Mountains

Zu to młody chłopak żyjący w chatce nieopodal lasu. Jego rodzina od wielu pokoleń strzegła błyszczącego reliktu położonego w górach, chroniąc go przed wszelkim złem. Kiedy pewnego dnia relikt traci swój blask, Zu chwyta łuk, wsiada na konia i wyrusza rozwiązać zagadkę. Tak rozpoczyna się najpiękniejsza gra mobilna, jaką kiedykolwiek odpaliłem na swoim telefonie.

W pierwszym poziomie - po obejrzeniu cutscenki, w której chłopiec przerywa rąbanie drewna, zabiera łuk i wskakuje na rumaka - trafiamy do gęstego lasu. Kiedy już napatrzymy się na stylowo kanciaste drzewa w tle i animację galopu prześwietnie przekalkowaną z dziewiętnastowiecznego Sallie Gardner at a Gallop, do dyspozycji dostajemy łuk i nieograniczoną ilość strzał. Cięciwę naciągamy przeciągając palcem niczym w Angry Birds - możemy w ten sposób kontrolować i siłę, i kierunek wypuszczanych pocisków.

Reklama

Już przy pierwszych, lewitujących nam nad głowami przeciwnikach, okazuje się to jednak niezwykle trudnym zadaniem. Gra wykorzystuje bowiem żyroskop i - uwaga - przechylanie telefonu popędza naszego rumaka w lewo bądź prawo, a w dalszych etapach gry we wszystkich możliwych kierunkach. Nadaje to rozgrywce ciekawego chaosu, bo poza celowaniem, musimy też utrzymywać równowagę naszego urządzenia i tym samym równowagę jazdy konnej. Kiedy przeciwnicy zaczynają strzelać shurikenami i innymi dziwactwami, jest jeszcze lepiej - wrogich pocisków albo unikamy, albo zestrzeliwujemy je w powietrzu własnymi strzałami. Z początku będzie to nieco dezorientujące, ale kiedy już się przyzwyczaimy, ciężko wyobrazić sobie lepsze zobrazowanie używania łuku podczas jazdy konnej. Podobnie jak nasz bohater, potrzebujemy podzielności uwagi w jednoczesnym utrzymywaniu równowagi i celowaniu.

Kolejne poziomy przybliżają nas do celu - gór, w których czai się niepokojące zło. Będziemy więc galopować na tle różnorodnych krajobrazów: od lasów i pól uprawnych, przez skaliste wyżyny, aż po nierówne, górskie szczyty. Między planszami można też obejrzeć cutscenki, na których Zu wraz z koniem odpoczywa, rozmawia i przypomina sobie nauki ojca - tym samym otrzymując nowe punkty życia czy umiejętności. Jest na co popatrzeć i naprawdę łatwo się zaangażować: w podróż bohatera i jego szczątkowo przedstawioną więź z rumakiem, oraz w samą rozgrywkę, która wciąga i z czasem staje się niesamowicie satysfakcjonująca. Moment, w którym udało mi się zbić w powietrzu trzy wrogie pociski i uniknąć dwóch kolejnych był momentem, w którym uznałem A Ride Into the Mountains za jedną z najfajniejszych gier, jakie kiedykolwiek mój telefon uruchomił.

Mam zresztą wrażenie, że dwójka twórców - Chia-Yu Chen i Lee-Kuo Chen, która odpowiada za tą produkcję, doskonale wiedziała, jak do mnie trafić. Raz po raz gra atakowała skojarzeniami z innymi świetnymi tytułami: pikselowa grafika przypomina Another World, ale z japońską estetyką godną Okami i fantazyjnymi przeciwnikami na styl sił zła z Samuraja Jacka; niełatwe strzelanie z łuku podczas jazdy konno automatycznie przywołuje wspomnienia z Shadow of the Colosuss, a pomysłowe wykorzystanie żyroskopu wywołuje efekt podobny, co pierwsze, pamiętne zetknięcie z mobilnym SpeedX 3D. Wszystko to umiejętnie dobrane, skompresowane i - czemu wciąż nie mogę się nadziwić - wciśnięte w jedną, tak krótką grę.

Krótką, bo przejdziemy ją, zanim opadnie pierwszy zachwyt - najpewniej w mniej niż pół godziny. Zdobycie wszystkich przedmiotów i achievementów trwa drugie tyle, ale momentami chciałoby się pograć dłużej, szczególnie w przypadku gry z takim potencjałem. Mimo to zakupu ani trochę nie żałuję, bo A Ride Into the Mountains zapamiętam jeszcze na długo. I z wypiekami na twarzy będę oczekiwał kolejnych "dzieł sztuki" od utalentowanych, azjatyckich twórców.

[inpl:gamerank rank="5.5"]

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama