Avatar

Egranizacje mają tę wspólną cechę, że... powstają niejako na kolanie. Zazwyczaj bowiem jest tak, że filmowi zapowiadającemu się na hit, w który wytwórnia zainwestowała częstokroć nieetyczną ilość pieniędzy, towarzyszy gra, najczęściej na wszystkie dostępne platformy. W celu jej stworzenia producenci wynajmują dowolne studio, które w określonym terminie (zazwyczaj premiery filmu i gry muszą zbiec się w czasie) dostarczy gotowy produkt.

A co z jakością? No cóż. Ta schodzi na dalszy plan. W ten sposób powstają produkcje, delikatnie pisząc, średniej jakości, które często podczas procesu twórczego nie zostały nawet poddane beta-testom. Przykłady? Proszę bardzo: wszelkie Shrecki, Ratatuje, Harry Pottery, a ostatnimi czasy choćby Wanted - gra również raczej mało odkrywcza. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że to hity, prawda? Tymczasem jeden z największych i zarazem najbardziej rozpoznawalnych twórców filmowych naszych czasów, a więc James Cameron, postawił sobie śmiałe zadanie, aby tę rzeczywistość zmienić. Panie i panowie: szykujcie się na rewolucję, nadciąga Avatar, gra tak filmowa, jak żadna inna, a przy tym doskonała w każdym calu (oczywiście na razie zgodnie z zapowiedziami twórców...). Uderzy już w listopadzie!

Reklama

Historia projektu Avatar jest o wiele dłuższa niż cztery lata, które poświęcono na zrealizowanie filmu i zakodowanie gry. Cameron, co podkreśla w wywiadach, nosił w sobie zalążek historii jeszcze w czasach, gdy przygotowywał Terminatora 2. Wprawdzie tak rozpoznawalnego i utytułowanego reżysera nie trzeba raczej przestawiać, ale niejako na marginesie przypomnijmy tym, którzy może akurat obudzili się po długim śnie hibernacyjnym, że amerykański twórca ma na koncie również takie dzieła jak: Obcy: Decydujące starcie oraz Titanic (film, który zarobił najwięcej pieniędzy w historii).

Wróćmy jednak do projektu Avatar. Dlaczego projektu? Początkowo Cameron ochrzcił swoje dziecko mianem Projekt 880 i niewielu osobom o nim wspominał. Z czasem historia księżyca Pandora i toczącej się na nim wojny ewoluowała w tandem: film plus gra. I w tym miejscu dochodzimy do kluczowego zagadnienia. Cameron postanowił złamać obowiązujące w branży reguły. Avatar filmowy i ten przekuty w grę nie będą ze sobą miały nic wspólnego poza miejscem, w jakim rozgrywa się akcja. Tak więc nie dostaniemy, wzorem innych gier "filmowych", znanych z kinowego ekranu bohaterów do prowadzenia czy podobnych wydarzeń, które będziemy w stanie rozegrać, znając pierwowzór. Nic z tych rzeczy. Przy podejmowaniu tej decyzji autorom przyświecały dwie idee.

Po pierwsze chcieli, by granie i oglądanie można było uskutecznić w dowolnej kolejności. Jeśli najpierw pójdziemy do kina, a potem zagramy, z pewnością dostrzeżemy "smaczki" i drobne detale składające się na głębsze uwiarygodnienie świata Avatara i Avatara. Jeśli zrobimy odwrotnie i najpierw zagramy w grę, to w kinie będziemy wzdychać z uznaniem - "aha, to już znam, miałem okazję w tym uczestniczyć".

Druga idea jest może jeszcze istotniejsza. Cameronowi chodziło bowiem o to, by gra była możliwie JAK NAJLEPSZA. Żadne tam odcinanie kuponów od popularności filmu, żerowanie na niskich pobudkach i wynikach badań, które wskazują, że kinomaniacy i tak sięgną po grę, choćby była słaba. Co to, to nie! James Cameron postawił sprawę jasno: dam prawa do stworzenia gry tylko temu zespołowi, który zaprezentuje mi doskonały pomysł na zabawę osadzoną w rzeczywistości Avatara, ale nie czerpiącą z filmowego scenariusza ani przecinka. Ostatecznie wybór padł na Ubisoft Montreal, a co ciekawe, pierwotnie Kanadyjczycy przygotowali zamknięty i grywalny projekt w konwencji FPP. Ta koncepcja jednak nie zyskała uznania w oczach reżysera, więc zachowując większość z treści gry, postanowiono całkowicie przemodelować ukończoną już niemal rozgrywkę. Nawiasem pisząc, ciekawie by było - już po premierze Avatar: The Game, dowiedzieć się i osobiście przekonać, jak wyglądał pierwszy projekt...

Puszka Pandory

No dobrze - powiecie - ale o czym będzie ten cały Avatar: The Game? Spieszymy wyjaśnić, że ma to być rasowej klasy shooter TPP, osadzony w realiach SF. Akcja gry będzie niezależna od tej filmowej i będzie się toczyła dwa lata wcześniej, na wspomnianej już kilkakrotnie Pandorze. To księżyc ogromnej gazowej planety Polythemis, położonej w jeszcze większym, fikcyjnym, gwiezdnym uniwersum. Tak się akurat składa, że ludzie, dysponując piekielnie nowoczesną technologią badawczą, odkryli na Pandorze złoża niezwykle cennego surowca zwanego unobtanium, który stanowi niemal niewyczerpane źródło energii. Od znalezienia do podjęcia ostatecznej decyzji o wydobyciu droga była już krótka. Niemal natychmiast wysłano w stronę Pandory statki kosmiczne oraz inżynierów, mających założyć tam bazę i centrum wydobywcze. Ludzie, skupieni w korporacji RDA, nie wiedzieli jednak, że Pandora nie jest księżycem niezamieszkałym. Wkrótce po przybyciu okazało się, że od wieków należy do istot zwanych Na'vi, które wcale nie są zachwycone odwiedzinami nieproszonych gości. A ponieważ każdy z przedstawicieli Na'vi liczy sobie trzy metry wzrostu, to sami rozumiecie... Jako że z jednej strony mamy ludzi, jak zwykle rządnych władzy i pieniędzy, a z drugiej istoty bardziej rozwinięte, które bronią swego macierzystego terytorium, nie odbyło się bez konfliktu.

Avatar: The Game umożliwi nam opowiedzenie się po jednej z jego stron, bo grać będzie można zarówno RDA, jak i Na'vi. Scenariusz został tak skonstruowany, że w kluczowym momencie będziemy musieli dokonać ostatecznego wyboru, po której ze stron starcia się opowiedzieć. Niejako niezależnie od głównego wątku rozgrywać się ma drugi. Zarówno ludzie, jak i Na'vi poszukują bowiem tajemniczego miejsca Eywa, które spaja dusze (co to dokładnie oznacza, autorzy nie chcą na razie zdradzić, by nie psuć efektu końcowego). Twórcy obiecują jednak dwa niezależne zakończenia oraz taką prezentację kolejnych wątków fabularnych, która odbywać się będzie w czasie starć i akcji. Mniej ma być pod tym względem tzw. "gadających głów" pomiędzy misjami, choć zapewne i takie się pojawią. Dla wielbicieli filmowego rzemiosła istotny może być natomiast fakt, że choć James Cameron pozostawił scenarzystom z Ubisoftu daleko posuniętą swobodę, to ostatecznie zaakceptował finalną wersję skryptu. To tyle jeśli chodzi o fabularną stronę dzieła Ubisoftu. Na pewno to, co dotychczas ujawnili autorzy, nie powala na kolana ilością detali i precyzyjnych informacji, ale mamy w zamian coś jeszcze. Współpracownicy Camerona twierdzą, że reżyser stworzył w Avatarze prawdziwe i żywe uniwersum, które już dziś spokojnie można porównać z Gwiezdnymi Wojnami. Porównanie na wyrost? Być może, ale mimo że ani premiera filmu, ani gry nie miały jeszcze miejsca, już wiadomo: powstaną kontynuacje. Materiału na zajmującą historię jest ponoć tak wiele, że nawet wykorzystany w grze się nie skończył. Przyjrzyjmy się teraz bliżej rozgrywce, jaką zaoferuje Avatar: The Game. Dwie dostępne rasy (ludzie i Na'vi) będą, rzecz jasna, różniły się umiejętnościami, sposobem prowadzenie walki oraz dostępnym wyposażeniem. Nasi potomkowie z RDA posiądą umiejętność posługiwania się wszelkiego rodzaju bronią palną: karabinami, granatami, ciężkimi giwerami, wyrzutniami rakiet, miotaczem płomieni, nitownicą, a więc dość standardowym ekwipunkiem w przypadku gier akcji. Do tego możliwe będzie używanie wszelkich dział stacjonarnych i obsługa napotkanych mechów.

Bohater kierowany przez gracza nazywać się będzie Able Ryder i będzie to jegomość specjalizujący się w rozpracowywaniu sygnałów i transmisji wszelakich. Arsenał broni uzupełnią zaś nietypowe umiejętności Able'a. Znajdą się wśród nich np. możliwość znikania, funkcjonująca podobnie do kamuflażu znanego z gry Aliens vs. Predator czy Crysis, a także umiejętność niezwykle szybkiego biegania, przypominająca ponownie tę znaną z gry Crysis. Co ciekawe, w tym wypadku będzie możliwe równoczesne prowadzenie ognia. Able potrafi również wezwać nalot bombowy, który zmieni całe połacie Pandory w wymarły ląd. Jest w stanie również odepchnąć przeciwników wiązką silnej energii.

Łącznie umiejętności specjalnych bohatera ma być blisko 30 i wszystkie będzie można wykupić za specjalne "punkty wysiłku". Te ostatnie zdobędziemy natomiast za pokonanie przeciwników i demolkę okolicy, więc niejako kółko się zamyka. Przy pomocy dostępnych najprostszych broni i typowych technik ludzie będą mogli uporać się z zamieszkującymi Pandorę przedstawicielami flory i fauny. W tym zakresie otrzymamy niezwykle drobiazgowo wygenerowany świat z tropikalną roślinnością, który zamieszkują różne gatunki zwierząt - niektóre będą nastawione do nas obojętnie, niektóre nieprzychylnie.

Najbardziej nieprzychylni będą jednak sami Na'vi, niebieskoskóre istoty człekopodobne, dwunożne, o wiele wyższe i silniejsze od ludzi. Mają czarne włosy i noszą ubrania przypominające nieco strój dzikusów z ery kamienia łupanego. Z wyglądu Na'vi przypominają nieco przerośnięte driady, a są przy tym obdarzone niebanalnymi umiejętnościami, powiedzielibyśmy, paranormalnymi. Na'vi kontrolują bowiem naturę, a więc zarówno rośliny, jak i zwierzęta na Pandorze. Ponadto umiejętnie posługują się kijem i łukiem. Ciekawe jest również to, że obie nacje będą potrafiły się przemieszczać nie tylko pieszo. Ludzie skorzystają z potężnych latających transportowców zwanych Dragon, dostojnych mechów oraz pojazdów na gąsienicach, którymi łatwiej będzie przemierzać gęsto porośnięte terytoria. Z kolei Na'vi dosiądą ogromnych błękitnych ptaków banshee i kilku innych "zwierząt". Starcie natury z technologią widać będzie zatem również na tym polu.Lianą po oczach

Cała porośnięta bujną roślinnością Pandora nie będzie miała jednak, zgodnie z zapowiedziami twórców, otwartej struktury, jak choćby ta z Crysisa. Postawiono na rozwiązanie, w którym kierujemy się z góry ustalonymi ścieżkami. Coś a la Uncharted, ale z odrobinę większą swobodą. Takie rozwiązanie jednym się nie spodoba (ograniczenie sztuczne), a innym przypadnie do gustu. Autorzy zapowiadają bowiem, że dało im możliwość zaprojektowania fascynujących wydarzeń i stworzeń, których gracze na pewno nie przegapią. Pod tym względem będzie zatem Avatar: The Game bardzo filmowy. Na szczęście sporą część otoczenia da się zdemolować, a rośliny pięknie mają poddawać się płomieniom miotacza. Za takie czyszczenie terenu dostaniemy zresztą wspomniane już punkty, a ci, którzy w tym momencie pomyśleli "barbarzyństwo", niechaj jeszcze moment poczekają.

Otóż przyrodę w Avatar: The Game będzie trzeba niszczyć, bo w przeciwnym razie ona. zniszczy nas. Jako się rzekło, Na'vi potrafią ją kontrolować, więc zewsząd atakować nas mogą różnego rodzaju toksyczne rośliny, kolczaste chwasty czy zaciskające się na naszej szyi liany. Groźne będą też drapieżne zwierzęta, podobne do tego zaprezentowanego na screenach skrzyżowania kota, nosorożca i szczura - bestii wyposażonej w potężne pazury i nie mniej ostre zębiska. Uścisk takiego teletubisia na naszym torsie nie będzie zbyt przyjacielski.

Świat wykreowany na fikcyjnej Pandorze za sprawą roślinności i dzikich zwierząt ma prezentować się niezwykle plastycznie i okazale. Jednak 16 aren (mniej więcej w realnym rozmiarze 1km2) do zaliczenia to nie tylko tropikalna księżycowa (!) dżungla. Trafimy również m.in. na bagniska, do mrocznego i zniszczonego lasu, do położonej wśród skalistego otoczenia wioski, czy na. zawieszoną w powietrzu latającą wyspę.

Trójwymiarowa uczta

James Cameron chce Avatarem przełamać kolejne technologiczne bariery, o czym za moment powiemy. Pozwólcie jeszcze wspomnieć o nie mniej interesującym fakcie, a mianowicie takim, że głosy w grze podkładają profesjonalni aktorzy, prawdziwe tuzy Hollywood. Na pewno usłyszymy zatem Michelle Rodriguez (zagra Trudy Charon, pilota helikoptera, którym poruszają się ludzie), Stephena Langa oraz Sigourney Weaver (która wcieli się w postać Dr. Grace Augustine, pomagającą naszemu bohaterowi). Nie potwierdzono jeszcze obecności kilku innych nazwisk (np. Sam Worthington czy Zoe Saldana), którzy jednak na pewno pojawią się w filmowym pierwowzorze.

Wróćmy jednak do wspomnianego przełamywania technologicznych barier. Otóż film Avatar zostanie zrealizowany w 24-klatkowej technologii 3D zwanej Fusion, która pozwoli na realistyczne połączenie 60% materiałów wygenerowanych komputerowo z 40% materiałów nakręconych w studio i w plenerach. A skoro w filmie będzie 3D, to dlaczego nie w grze?! Tak, dobrze przeczytaliście - Avatar: The Game będzie istniał również w wersji 3D przeznaczonej do systemów z pasywnym modelem soczewek. Oczywiście systemy obsługujące tego typu nowinki to na razie egzotyka dla bogaczy, ale już są, więc prędzej czy później trafią pod strzechy. Wystarczy zatem zestaw specjalnych okularów, telewizor wyposażony w specjalny ekran o 120 hercowym odświeżaniu obrazu i już można się będzie cieszyć dżunglą wypływającą z ekranu. Tak, bez wątpienia Cameron zdaje się być pod wieloma względami wizjonerem.

Avatar nadciąga wielkimi krokami. Niewątpliwie film będzie chciał zobaczyć każdy fan SF i wielbiciel twórczości Camerona. Stawiamy również orzechy przeciw dolarom, że na grę znajdzie się sporo chętnych. Jeśli tylko obietnice o wykreowaniu żywego, realistycznego i przekonującego dynamiką świata okażą się prawdziwe, możemy mieć do czynienia ze znakomitą produkcją. Z kolei nowinki techniczne (obraz 3D), choć zapewne obecnie dostępne niewielu, mogą nas przekonać, że idziemy we właściwym kierunku. Wszak kiedyś IMAX też wydawał się mało realny. Avatar: The Game ukaże się 24 listopada 2009 na PlayStation 3, Xbox 360, PC oraz Wii. Na tę ostatnią platformę będzie zresztą zupełnie inna pod względem fabularnym niż na pozostałe.

gram.pl
Dowiedz się więcej na temat: studio | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy